Czy jest to wielki sukces polskiego rządu, a zwłaszcza Władysława Bartoszewskiego, który ostro interweniował w Berlinie, gdy media niemieckie podały, że Steinbach trafi jednak do władz fundacji? Tak, w tej konkretnej sprawie dotyczącej sporów historycznych z Niemcami to jest sukces. Byle jednak był on trwały. I byle nie ostatni.
Na problem upamiętnienia wysiedleń w Niemczech nie należy patrzeć przez okulary polskich polityków. Ważne jest bowiem co innego: jaką wiedzę o II wojnie i jej konsekwencjach będą zdobywały dzieci za pięć, dziesięć czy 15 lat. Dzieci w Niemczech, ale także w innych krajach Zachodu. Nawet w Polsce.
Erika Steinbach, piastunka niemieckiej polityki historycznej, odsuwa się w cień (a może tylko z przedniego siedzenia przechodzi na tylne, by stamtąd pouczać kierowcę), ale niemiecka polityka historyczna przecież zostaje. W niej zaś coraz ważniejsze miejsce zajmują Niemcy jako ofiary. Niemcy jako sprawcy to (beznarodowi) naziści. Tak pisze się o zbrodniarzach prawie na całym świecie.
Steinbach jest symbolem zmiany niemieckiego sposobu myślenia o historii. Symbole są ważne, ale ważniejsze jest to, co się za nimi kryje.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni, w czasie wielkiej bitwy o Steinbach, po raz kolejny przekonaliśmy się, że nawet niemieckie elity (a ściślej ich część, ale wpływowa, i to nie tylko po chadeckiej stronie sceny politycznej) nie rozumieją polskiej wrażliwości historycznej. Przekonaliśmy się też, że nawet niemieckie elity nie mają wiedzy o Polsce przed II wojną, w czasie wojny i po niej.