[b][link=http://blog.rp.pl/gillert/2009/08/20/w-afganistanie-waza-sie-losy-nato/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Od tego, kto wygra (być może konieczna będzie dogrywka), ważniejsze są jednak – przynajmniej z punktu widzenia zachodniej koalicji – długofalowe następstwa tych wyborów. Czy pomogą one powstrzymać narastającą falę przemocy i poprawić nastroje społeczne? Czy w ich wyniku rozpocznie się naprawa dysfunkcyjnego państwa afgańskiego? I wreszcie, czy tamtejszy rząd – pod dotychczasowym lub pod nowym przywództwem – będzie w końcu w stanie przejąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo kraju i stłamsić talibów?
To pytania naglące, gdyż uczestnicy natowskiej koalicji mają coraz mniejszą chęć kontynuowania operacji. Nawet w Ameryce, gdzie afgańska misja cieszyła się szerokim poparciem, ludzie zaczynają mieć dosyć wojny. Według opublikowanego wczoraj sondażu „Washington Post" 51 procent Amerykanów uważa, że nie warto jej dalej prowadzić. Po raz pierwszy myśli tak więcej niż połowa ankietowanych. Co gorsza, sugestie dowództwa armii, by do Afganistanu wysłać jeszcze więcej amerykańskich oddziałów, mają poparcie zaledwie jednej czwartej społeczeństwa.
Czasu pozostaje zatem coraz mniej. Koalicja musi osiągnąć swój cel, jakim jest ustabilizowanie sytuacji w regionach, w których działają talibowie, zneutralizowanie ich wpływów i stworzenie sprawnego afgańskiego aparatu bezpieczeństwa, zanim wojna stanie się tak niepopularna na Zachodzie, że już nie sposób ją będzie kontynuować.
Jak stwierdził na łamach „Rzeczpospolitej" jeden ze współtwórców afgańskiej strategii nowej administracji USA Bruce Riedel, losy NATO rozstrzygną się w ciągu najbliższego roku lub dwóch lat właśnie w Afganistanie. Te wybory to jedna z wielu prób, jakie czekają sojusz.