Tym razem w takiej roli wystąpił Paul McCartney. I choć to, co powiedział, pojawiło się na łamach pisma – powiedzmy – średnio poważnego, brytyjskiego tabloidu „The Sun”, to już odpowiedź na jego przemyślenia była jak najbardziej poważna i każdemu powinna dać do myślenia. Otóż były bitels stwierdził, że „niektórzy ludzie nie wierzą w globalne ocieplenie, tak jak niektórzy nie wierzą w to, że Holokaust się naprawdę wydarzył”. No i posypały się gromy. Łatwo przewidzieć, że obok sceptyków wobec teorii globalnego ocieplenia najgłośniej słychać było tych, którzy zarzucali muzykowi pomniejszanie zagłady Żydów.
[wyimek] [b][link=http://blog.rp.pl/lisicki/2010/07/02/czego-nie-zrozumial-mccartney/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Zostawiam na boku globalne ocieplenie, zresztą, może wskutek wyjątkowo srogiej zimy, słychać o nim rzadziej. Słowom muzyka warto się przyjrzeć z innego punktu widzenia. Otóż McCartney, święcie przekonany, że globalne ocieplenie jako efekt działalności człowieka jest faktem, poszukiwał innego faktu historycznego, równie według niego niewątpliwego. Pierwszą rzeczą, która mu się nasunęła, była zagłada Żydów. Gdzie tu ujma dla ofiar? Skąd zatem protesty?
Stąd, mniemam, że sławny muzyk nie dostrzegł, że Holokaust dawno już przestał być tylko niewątpliwym faktem historycznym. Zyskał status wydarzenia absolutnego. To stosunek do Holokaustu – a nie Boga czy uniwersalnych norm etycznych – coraz częściej ma decydować o wartości jednostki. Holokaust stał się dla zachodnich elit tym, czym dla chrześcijan była śmierć Chrystusa: wydarzeniem ustanawiającym nową moralność, nową formułę człowieczeństwa.
Kiedy The Beatles pierwszy raz przyjechali w połowie lat 60. na koncerty do Stanów Zjednoczonych, bodajże John Lennon zauważył, że są bardziej popularni od Jezusa Chrystusa. Wtedy to porównanie wywołało szok. W końcu wielu chrześcijan uznało, że może ono sugerować bluźnierstwo. Jak to – mówili sobie – zwykli muzycy rockowi porównują się z Bogiem?