A na szczycie pokojowym pod przewodnictwem prezydenta USA Baracka Obamy mają się też pojawić przywódca Egiptu Hosni Mubarak i król Jordanii Abdullah.
Bliskowschodnich szczytów było wiele. Siedem osób spośród zaangażowanych w proces pokojowy otrzymało nawet Nagrody Nobla. Tym razem jednak negocjacje muszą się udać, choć każdy z liderów na tej ważnej konferencji będzie miał swoje interesy. Obama bardzo potrzebuje sukcesu w polityce międzynarodowej. Nobla już dostał – jako zaliczkę na konto przyszłych osiągnięć w polityce światowej – ale do tej pory niczego ważnego nie osiągnął.
Tymczasem Stanom Zjednoczonym zależy na stworzeniu na Bliskim Wschodzie koalicji antyirańskiej, w której skład mogłyby wejść oprócz Izraela Egipt, Jordania, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska, a może nawet Syria. Jeśli jednak Bliski Wschód nie przestanie być areną licznych konfliktów, trudno będzie o taki sojusz.
Izrael i Palestyna są zmuszone do negocjowania wielu najbardziej podstawowych spraw. Mahmud Abbas nie może jednak pójść na zbyt duże ustępstwa wobec Izraela, bo mogłoby to przynieść wygraną radykalnego Hamasu w wyborach w Autonomii Palestyńskiej. Na zbyt duży kompromis nie może też pójść Netanjahu. Już i tak zgodził się na powstanie obok Izraela samodzielnego państwa palestyńskiego.
Czy Barack Obama w takiej sytuacji ma szansę na zagwarantowanie pokoju? To bardzo trudne, ale obecnie nie ma na świecie innego mocarstwa, które mogłoby doprowadzić do zbliżenia między Izraelem a Palestyńczykami. Dlatego jeśli na Bliskim Wschodzie osiągniemy pokój, będzie to pax Americana.