Moim jedynym prawdziwym przyjacielem w futbolu jest dobry wynik – lubi powtarzać jeden z trenerów ekstraklasy. Wie, co mówi, bo mimo że jest młody, zdążył przekonać się już, jak to smakuje, gdy przyjaciół jest na pęczki i gdy ich nie ma wcale. Zresztą, w lidze dzisiaj są sami młodzi. Henryk Kasperczak był ostatnim przedstawicielem pokolenia 60 plus, teraz najstarszy w ekstraklasie jest 53-letni Adam Nawałka, a co trzeci trener nie przekroczył czterdziestki.

Drugiej takiej ligi długo by w Europie szukać. W Anglii trenerzy po sześćdziesiątce rządzą Manchesterem United, Arsenalem, Tottenhamem, a w Polsce ten gatunek występuje teraz tylko w PZPN albo w telewizyjnym studiu. Albo i tu, i tu. W najlepszych klubach miejsce pokolenia, które laptopów używało jako podstawki pod kawę, zajęli ci, którzy zarywali noce, wcielając się w trenerów w grach komputerowych.

Nawet gdy Wisła sprowadziła trenera z zagranicy, to też młodego, ledwo po czterdziestce. Robert Maaskant zaczął od zwycięstwa, mówi tak, że chce się go słuchać, i są podstawy, by wierzyć, że piłkarze Wisły też będą mieli na to ochotę. Może Holendrowi uda się dotrzeć np. do strzelca bramki w sobotnim meczu Patryka Małeckiego, bo po polsku nikt ostatnio nie potrafił, a szkoda, żeby taki talent się marnował.

Ci młodzi trenerzy są lepsi i gorsi, ale jedno ich łączy: chcą się uczyć, jeżdżą na staże, obkładają się zagraniczną literaturą fachową (a z polskiej pokpiwają w prywatnych rozmowach). Jedni, jak Maciej Bartoszek z GKS Bełchatów, podbili ekstraklasę z miejsca i przyjaciół przybywa im każdego dnia. Inni, jak Tomasz Kafarski czy Ryszard Tarasiewicz, tę fazę zauroczenia też kiedyś przerabiali, potem przyszło zwątpienie.

Są i tacy jak Rafał Ulatowski i Maciej Skorża, którzy byli noszeni na rękach, a teraz są coraz bardziej samotni. Bronię Skorży i Ulatowskiego, bo mamy za sobą dopiero czwartą kolejkę, a szczekają już na nich wszystkie ligowe burki, zapominając często, że pierwszy jednak był dwa razy mistrzem Polski z Wisłą i zostawił ją w poprzednim sezonie na pierwszym miejscu. A Ulatowski w każdym klubie, najpierw jako asystent, potem samodzielnie, pokazywał, że futbolem oddycha od rana do nocy i zna się na dobrej grze. Dziś obydwaj są pod ostrzałem, również dlatego, że przyszli do drużyn, które postanowiły po poprzednim sezonie zacząć od nowa i wymieniły połowę składu. Czyli, sięgając po jeden z najbardziej nadużywanych w futbolowym języku zwrotów, zrobiły rewolucję. Słowo wyświechtane i mylące, bo jak się Cracovia z Legią właśnie przekonują, rewolucję od zmiany różni to, że pierwszą można zrobić w dzień, a na drugą potrzeba czasu. Pewnie nawet więcej czasu niż te dwa tygodnie przerwy na mecze reprezentacji.