Dobrze pamiętam ten dzień w Berlinie – 20 lat temu była to środa. Nad Szprewę przybyłem jako reporter zapomnianego już solidarnościowego „Tygodnika Gdańskiego”.
Nocowaliśmy w jakimś groszowym tureckim pensjonacie przy „Witti”, czyli Wittenbergerplatz. Muru już prawie nie było – dzielni enerdowscy Grenschutze rozbierali jego ostatnie, najbardziej oddalone do centrum fragmenty z takim samym zapałem, jak wcześniej go strzegli. Otrzymaną wtedy w biurze prasowym mapę Berlina (duży reklamowy napis – „pierwsza mapa zjednoczonego miasta”!) trzymam do dziś – dzięki niej wiem, którędy przebiegał mur.
Wraz z koleżanka po piórze Joanną Jarzymowską docieraliśmy do skromnych mieszkań postaci z enerdowskiej opozycji - Baerbel Bohley czy Wolfganga Templina - aby odkryć, że nie mają ochoty na komentowanie zjednoczenia. Niewielu ludzi z dawnej opozycji odnalazło się w nowej niemieckiej polityce. Ale wieczorem tłum pod Reichstagiem oczekujący na wciągnięcie flag nowych landów był tak zbity, ze tylko dotarcie do „wzwyżki” dla prasy pozwoliło nam cokolwiek zobaczyć. Wszelkie niewygody łagodziła świadomość, że oglądamy, jak tworzy się historia.
Poniżej możecie państwo przeczytać reporterski efekt naszej wyprawy, jaki ukazał się w „Tygodniku Gdańskim” 14 października 1990 roku. Mieliśmy wtedy z Joanną po 25 lat, więc wybaczcie nam nieznośny styl odkrywania z emfazą prawd dziś już banalnych. A garnirowanie tekstu cytatem z Kaczmarskiego – to jeszcze jeden znak tamtejszych czasów.
[i][srodtytul]"Niebo nad Berlinem"[/srodtytul]