Wierzących wtedy w to, że cała Polska popiera Unię Demokratyczną (uwaga dla młodszych czytelników: była wtedy taka partia, kochały ją media prawie tak jak dziś Platformę). Czy wręcz – że Polska po prostu jest Unią, jeśli nie liczyć paru staruszek z kruchty (dziś nazywanych moherami) z jednej strony i paru wymierających pezetpeerowców z drugiej.
Taka wizja pozostawała w pewnej sprzeczności z widocznym gołym okiem obrazem kraju i – last but not least – wynikami kolejnych wyborów. Nie wpływało to jednak na opinie towarzystwa, odwrotnie – nastroje się nakręcały, liberalni koledzy podniecali się wzajemnie kolejnymi anegdotami nt. wyższości Unii nad całą resztą świata. Mojego przyjaciela to trochę zdenerwowało.
– No tak – rzekł z poważną miną. – To jasne jak słońce. Przecież wszyscy wiedzą, że tak naprawdę to UD wygrywa wszystkie wybory od 1990 r. Tylko że wybory fałszuje Kościół…
I urwał, widząc spojrzenia otaczających go liberałów. Wcale nie kpiące. Jego opinia została wzięta nad wyraz serio… Tak samo serio jak dziś pisowski Internet traktuje bajki o sfałszowaniu wyborów na niekorzyść tego ugrupowania. Tuż przed drugą turą wyborów prezydenckich spytałem czołowego polityka PiS, czy istnieje możliwość fałszerstwa.
– Nie przeciw nam – odpowiedział. – Zbyt wielką partią jesteśmy, kontrolujemy w ten czy inny sposób prawie wszystkie komisje.