Środowiska skupiające rodziny wielodzietne wielokrotnie zwracały uwagę na to, że gdy decyzja o odebraniu dziecka zależy od woli pracownika socjalnego, rodzina przestaje być ważna. Ważniejsze od niej okazuje się państwo, które jedną decyzją jednego urzędnika może z niej dziecko wyrwać.
To prawda, zdarzają się rodziny patologiczne, w których dorośli stosują przemoc wobec najmłodszych. Takie rodziny trzeba stale monitorować, a w skrajnych przypadkach – nawet odbierać im dzieci. Ale przecież mimo wszystko stanowią one margines. Jednak gdy w w sierpniu tego roku weszła w życie ustawa ułatwiająca odebranie dziecka rodzicom, patologia została potraktowana jak zjawisko powszechne. W efekcie ustawa ta raczej dała państwu narzędzie do wdzierania się przemocą w życie rodzin niż do walki z przemocą w rodzinie.
Zwłaszcza że już wcześniej, przy dużo mniej opresyjnych przepisach, wszystkich bulwersowały przypadki urzędniczej nadgorliwości i arbitralności. Dość wspomnieć 12-letniego Sebastiana spod Lublina, którego zabrano rodzicom, bo uznano, że w mieszkaniu jest brudno. Chłopiec dziewięć miesięcy spędził w rodzinie zastępczej, nim sąd zdecydował, że może wrócić do domu. Całą Polską wstrząsnęła też historia małej Róży z Błot Wielkich, którą zabrano rodzicom tuż po urodzeniu. Dziecko wprawdzie szybko do nich wróciło, ale ponad rok zajęło urzędnikom przygotowanie procesu, który miał określić los dziewczynki.
W działaniach pracowników opieki socjalnej – przy całym szacunku dla szczerego poświęcenia większości z nich – nietrudno dopatrzyć się efektów ideologii, która nie traktuje rodziny jako najbardziej naturalnego środowiska wychowania dziecka, lecz widzi w niej siedlisko potencjalnego zła i patologii.
Dobrze więc, że nowe przepisy nie wszystkim przypadły do gustu. Rzecznik praw dziecka chce, by o odebraniu malucha rodzicom nie mógł decydować jeden urzędnik, lecz by zaangażowały się w to wszystkie służby, w tym policjant oraz lekarz czy pielęgniarka.