Parodniowe walki z okazji próby blokady przewozu odpadów nuklearnych do składowiska Goerleben przypomniały średniemu pokoleniu klimaty zadym antyrakietowych z lat 70. i 80.
Tak samo jak wtedy, demonstranci i tym razem byli różni: młodzi i starzy, wywodzący się z wyrazistej lewicy i utożsamiający się z antyatomowymi ruchami chrześcijańskimi. Byli też i rolnicy blokujący tory.
Przed kamerami buntownicze gimnazjalistki wybierały żwir spod podkładów kolejowych, a zdjęcie podpalonego bombą benzynową wozu policyjnego w lesie koło trasy kolejowej do Goerleben, ubarwiło pierwsze strony gazet.
Dlaczego akurat w tym roku było tak ostro? Tego nikt nie wie.
Pociągi z odpadami przejeżdżały trasą do Goerleben w ostatnich 30 latach wielokrotnie, ale od dłuższego czasu nie dochodziło do hiper-zadym. Teraz moda na blokady wróciła wraz z niepowtarzalnym stylem wojowniczych rekwizytów, kominiarek i sittingów na torach.
Lewica oskarża o nawrót agresji oczywiście rządzącą koalicję chadecji i FDP, która chyłkiem odeszła od programu całkowitego wycofania się z używania energii nuklearnej do 2020 roku, jaki dziesięć lat temu przyjęli rządzący wtedy Zieloni. W październiku br. Merkel zapowiedziała, że 28 siłowni ma działać dodatkowo 12 lat dłużej.
W przypadku projektu, mieszkańców Stuttgartu rozsierdził pomysł wypatroszenia uwielbianych tu ogrodów zamkowych, wycięcia wielu drzew i budowy podziemnego molocha za 4,1 miliarda euro. 30 września demonstranci i policja stoczyli bitwę, w której rannych zostało 116 osób.
Demonstranci i media oburzały się na brutalność policji, a władze piętnowały fakt, że część demonstrantów wzięła z sobą dzieci, z których siedmioro odniosło obrażenia – głownie od armatek wodnych policji. W osiem miesięcy po wybuchu protestów losy stuttgardzkiego dworca wciąż nie są jasne.
Wzrost ducha protestu za Odrą napawa nadzieją partię Zielonych, która liczy na wygraną w licznych wyborach landowych w 2011 roku.
Na czoło Die Grünen wysuwa się [b]Regine Künast[/b], polityk Zielonych, która ma podbić w przyszłym roku Berlin jako kandydatka na burmistrza.
W ogóle Zieloni tryskają optymizmem i czwórka ich liderów gra świetnie zgraną paczkę, czekającą „na luziku” na przejecie odpowiedzialności za Niemcy z SPD w roli młodszego brata, w jakiejś koalicji Gruen-Rot.
Poważne kłopoty miały w tym roku dwa największe kościoły Niemiec – kościół protestancki i katolicki.
Najpierw problemy spadły na ewangelików. Oto [b]biskupka Margot Kaesmann[/b], wybrana w listopadzie jako pierwsza kobieta na przewodniczącą Rady Kościoła Ewangelickiego w Niemczech (EKD).
Została w marcu przyłapana na prowadzeniu wozu pod wpływem alkoholu w Hanowerze, gdzie zatrzymała ją policja. Pani biskup deklarowała, że wypiła jeden kieliszek, ale alkomat wykazał 1,5 promila alkoholu w krwi.
Dziennikarze wyliczyli, że przy 55 kg wagi pani biskup, oznaczało to wypicie co najmniej 0,7 litra wina, czyli całkiem sporo. Trudna rada – biskupka Kaessmann podał się o dymisji, ale uzyskała sławę celebrytki medialnej. Jej status „jednej z nas - ze słabościami i wadami” spodobał się wielu Niemcom, co zgadza się z tendencją mediów lansujacą duchownych, którzy silą się na styl kumpla, nie kapłana nauczającego ex catedra.
Wybuch oskarżeń o molestowanie seksualne sprzed lat pogrążył i zmusił do rezygnacji [b]biskupa Waltera Mixę[/b] z Augsburga, który stał się obiektem nieudowodnionych oskarżeń o molestowania sprzed lat. To co wyróżnia sprawę Mixy to fakt, że w jego dymisji pewną rolę odegrali bardziej liberalni biskupi, którzy – jak się zdaje – wykorzystali okazję do odsunięcia na boczny tor konserwatywnego i mającego dość niewyparzony język biskupa-Ślązaka urodzonego nota bene w 1941 roku w Chorzowie.
Poza tymi skandalami Niemcy w zeszłym roku mieli z grubsza to co tak uwielbiają: porządną porcję sportowego i show biznesowego sukcesu, który można ubrać w narodowe barwy.
W roli nowej ukochanej gwiazdki sportu i następcy kierowcy wyścigowego formuły I Michaela Schumachera wystąpił w tym roku [b]Sebastian Vettel[/b] – kolejne złote dziecko. Ten urodzony w 1987 roku kierowca wyścigowy Formuły I zastępuje z wolna w roli idola Niemców podstarzałego już nieco „Schummiego”. A niemieckie podlotki mają się na nowo w kim podkochiwać.
W roli dawnej Nicole, która w 1982 roku wygrała dla RFN konkurs Eurowizji z łzawym peace-songiem „ein bischen Frieden” – wystąpiła teraz o wiele bardziej chwacka [b]Lena Meyer-Landrut[/b]. Jej zgrabny szlagier „Satellite” podbił serca widzów Eurowizji, uszczęśliwił Niemców i jej rodzinny Hanower, a nawet zawitał do polskich rozgłośni. Mimo to póki co ciemnowłosa Lena zdaje się być gwiazdą jednego przeboju.
A co ze świecką religią Niemców – piłką nożną? Trener [b]Joachim Loew[/b] dociągnął drużynę RFN do półfinału mundialu w RPA, więc – choć liczono na więcej – uznano, że wciąż się nieźle sprawdza i nadal będzie kierował kadrą.
„Tęczowa drużyna” miała pokazać Niemcom jak wspaniale może funkcjonować społeczeństwo multu-kulti. Ten miły nastrój zepsuły gwizdy Tureckich kibiców na październikowym meczu Niemcy – Turcja, wobec piłkarza o tureckich korzeniach, ale grającego w kadrze RFN [b]Maesuta Ozila[/b].
Tenże biedny Ozil stał się ofiarą pomysłu speców od PR pani kanclerz, którzy uparli się aby Angela Merkel w towarzystwie fotoreportera z Kanzleramtu udała się tuz po meczu do szatni i ściskała dłonie z największym zapałem akurat Ozilowi (ach te multi-kulti!) na tle rozbierających się ze spoconych koszulek innych piłkarzy.
Wyszła z tego scena dość dziwaczna i nic dziwnego, że potem w obronie szatniarskiej intymności Ozila i jego kolegów wystąpił sam Theo Zwanziger, szef Deutscher Fussball-Bund, który w liście od Pani kanclerz wyraził zaniepokojenie możliwością mieszania piłki z polityką.
Naiwny – politycy wprzęgli futbol do swojej gry już dawno temu. No ale warto chociaż wzywać do zachowywania pozorów. Czego niemieckim i polskim politykom w nowym roku serdecznie życzę. Minimalizm? Nie, po prostu zdrowy rozsądek.
Do siego roku!