Prezydent podkreśla, że osąd tamtego mordu nie oznacza pomniejszania polskiej martyrologii. Ale mówi też: "Naród polski bywał także sprawcą". Czy rzeczywiście?
Kiedy w 2001 r. przepraszał Kwaśniewski, zdystansował się od tego lider PO Donald Tusk. Twierdził, że za mord w Jedwabnem odpowiadają jednostki, a nie cały naród. Nie wiadomo, czy dziś Tusk broniłby tamtego stanowiska. Generalnie dobrze się wtedy stało. Nawet jeśli Kwaśniewski nie wytłumaczył wyraźnie, za co przeprasza: za winę całego narodu czy za czyny ludzi polskiej krwi. Wysiłek polskich władz, aby sprawę wyjaśnić, był potrzebny i oczyszczający.
Pytanie nie brzmi więc, czy należało się z Jedwabnem zmierzyć, ale jakie miejsce ma mieć ten epizod w naszej polityce historycznej. Zwłaszcza w czasach, kiedy pojawiają się liczne publikacje czyniące Polaków współodpowiedzialnymi za Holokaust. Polacy nie byli narodem świętych, przedwojenny antysemityzm to nie wymysł podobnie jak wojenna demoralizacja. Ale bez niemieckiej (a pośrednio i sowieckiej) okupacji tego mordu, i podobnych, by nie było – to prawda podstawowa. Jak na tym tle wyglądają słowa Komorowskiego: "bywał także sprawcą" – o całym narodzie?
Precyzyjne ważenie słów nie byłoby może problemem, gdyby nie obecna również w polskich mediach szczególna pedagogika. Pamięć o dobrych stronach naszej historii, mężnych czynach, aktach sprzeciwu jest wypierana przez mnożenie samooskarżeń. Dzieje się to w momencie, gdy niemiecka polityka historyczna zmierza w kierunku odwrotnym. Tam porzuca się samobiczowanie na rzecz poczucia dumy narodowej i poszukiwania niemieckiej martyrologii – także w latach drugiej wojny.
W takiej chwili prezydent powinien, składając hołd ofiarom z Jedwabnego, wyznaczyć granice polskiego samooskarżania się. Powiedzieć: nie jesteśmy narodem zbrodniarzy. Bo współsprawcami Holokaustu Polacy jako naród naprawdę nie są. Nawet jeśli jako jednostki czy grupy dokonywali złych wyborów. Bronisław Komorowski zrobił, niestety, coś odwrotnego. To smutne zdarzenie.