Może lepiej by było, gdyby zamiast kolejnego programu  zadbać o wzrost gospodarczy, niższe koszty pracy, mniej biurokracji i więcej miejsc w przedszkolach.

Na myśl o kolejnym "szlachetnym" programie cierpnie mi skóra. Większość tego rodzaju pomysłów sprowadza się bowiem do zabierania podatnikom lub firmom ich pieniędzy po to, aby później rozdzielać je "po uważaniu". Po drodze oczywiście część tych pieniędzy wycieka do wdrażających te światłe rozwiązania urzędników.

Jeśli rządowi faktycznie zależy na losie młodych bezrobotnych (a z danych Eurostatu wynika, że bez pracy jest 27,7 proc. osób do 25. roku życia), to nie powinien zwiększać kosztów pracy. A wprowadzona podwyżka o 2 pkt proc. składki rentowej uderzy właśnie w osoby najsłabsze na rynku pracy – młodych i niewykształconych. Rząd ściąga też od pracodawców pełną składkę do Funduszu Pracy, który powinien przeznaczać te pieniądze na aktywizację bezrobotnych. Ale tak się nie dzieje. W tym roku do funduszu wpłynie od firm prawie 9,9 mld zł, a na aktywne formy przeciwdziałania bezrobociu trafi zaledwie 3,4 mld zł. Tnie się natomiast m.in. dotacje na biznes, które są jednym z lepszych i skuteczniejszych sposobów na wyciąganie młodych ludzi z bierności.

Najlepszym sposobem na poprawę losu młodych ludzi jest szybki wzrost gospodarczy, który zmusza pracodawców do zatrudniania dodatkowych osób, do lepszego ich wynagradzania i do inwestowania w kadrę. Państwo, jeśli naprawdę chce się zatroszczyć o młodych, powinno też wreszcie poważnie pomyśleć o ułatwieniach w godzeniu ról rodzicielskich i zawodowych (na razie mamy festiwal podwyżek w przedszkolach). To lepsze niż tworzenie kolejnych programów za pieniądze podatników, z których i tak niewiele wynika.