"Koko koko Euro Spoko, piłka leci hen wysoko, wszyscy razem zaśpiewajmy, naszym doping dajmy". Słowa proste jak polna droga pod lasem, każdy kibic zrozumie o co chodzi i jeszcze jak to jest zaśpiewane! Gdyby polscy piłkarze zagrali na poziomie chociaż zbliżonym do niebywałego artyzmu pań z Kocudzy, to o wyjście z grupy jestem spokojny.

Teraz wszyscy myślą, że napiszę jakieś bardzo śmieszne zdanie, z którego wyniknie, że to wszystko niby ironia, a sama piosenka obciach. Obciach to był był, gdyby wygrały Wilki (powinniśmy poważnie rozważyć wprowadzenie ogólnopolskiego zakazu rozpowszechniania piosenki "Idziemy na mecz") albo Feel. Obciach to by był, gdyby wygrało coś o orłach w przestworzach, albo triumfie husarii z piórkiem w tylnej części ciała.

Brawo, dla obdarzonych nieziemskimi głosami pań z Kocudzy! Brawo dla współautora hitu Michała Malinowskiego, twórcy konstancińskiego Muzeum Bajek, Baśni i Opowieści. Wspaniała sztuka ludowa w wersji z przymrużeniem oka w wykonaniu wybitnych artystek trafia pod strzechy, czyli rozsuwany dach Stadionu Narodowego. Nie szkodzi, że dach się zacina, nie szkodzi, że murawę trzeba wymieniać. Autostrady później się zbuduje, dworce też, jak słyszę Koko koko, to nawet w to wierzę.

Zaraz odezwą się głosy zakompleksionych polonofobów, którym piosenka za bardzo kojarzy się... z Polską. Tak bardzo, że im schabowy z kapustą kołkiem gardle staje, mimo że kanapek z krewetkami jeszcze się jeść nie nauczyli. Nie zwracajmy na nich uwagi, traktujmy jednogłosowe przyśpiewki Jarzębiny jako najlepszą szczepionkę na plastikową europejskość.

Co prawda Jarosław Kaczyński próbował od razu przykryć sukces zespołu Jarzębina ogłaszając bojkot Ukrainy, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Dzięki przenikliwości Prezesa najśmieszniejszy polityk w Polsce Ryszard Czarnecki po raz kolejny wyszedł na osła. I to jest jeszcze jeden powód do radości. Koko koko....