Euro umocniło się do dolara, rentowność włoskich obligacji spadła, rynki finansowe odetchnęły, a politycy – jak zawsze – szykowali się do przemówień o „historycznej chwili" i „miliardach" euro pomocy.
Gdyby do porozumienia faktycznie doszło, oznaczałoby to, że najgorszego udało się uniknąć. Ale też trudno mówić o czymś więcej niż łataniu dziur. Problemy, od których rozwiązania zależy na dłuższą metę przyszłość Unii, zostały tylko zamiecione pod dywan.
Negocjowany pakiet subwencji odpowiada ok. 1,5 proc. rocznego PKB Unii. Miłe wsparcie, ale nie jakościowa zmiana, która powstrzyma rozchodzenie się poziomu życia Północy i Południa Unii, znacząco ograniczy ogromne bezrobocie Hiszpanii i zadłużenie Włoch. Granty z Funduszu Odbudowy to jakieś 3 tys. zł na statystycznego Polaka – za mało, aby uratować tracącego pracę czy niemogącego spłacić mieszkaniowego kredytu.
Do tego potrzebne są reformy strukturalne, zaczynając od uzupełnienia unii walutowej o poważny wspólny budżet, stałe transfery od bogatych do biednych państw. Fakt, że mimo pandemii do uzgodnienia ograniczonego przecież pakietu pomocowego potrzeba było tak wielu miesięcy trudnych rozmów, pokazuje, że Niemcy nie skłaniają się ku takiej zasadniczej zmianie.
Dobrych wieści brakuje też na poziomie krajowym. W piątek, w pierwszym dniu szczytu, Emmanuel Macron zrezygnował z przebudowy systemu emerytalnego – najważniejszej ze swoich reform. Wcześniej premier Hiszpanii zapowiedział odwołanie liberalnej przebudowy rynku pracy, wielkiego osiągnięcia swojego poprzednika. Z kolei szef rządu Holandii, który na szczycie chciał uchodzić za strażnika odpowiedzialności finansowej, przekształcił swój kraj w raj podatkowy, który podkrada dochody fiskalne innych państw Unii.