Wiadomo, organizowanie masowego spędu, nad którym unosi się aura niesamowitości kojarząca się z wypatrywaniem na niebie UFO, niewiele ma wspólnego z chrześcijaństwem. A już z pewnością kuriozalnie brzmiały rozmaite doniesienia o tym, że ugandyjski kapłan jest uzdrowicielem, mającym również na swoim koncie wskrzeszanie zmarłych.
Nie wiem, jakie było źródło tych wszystkich dętych rewelacji. W każdym razie ze świadectw osób będących na Stadionie Narodowym dowiedziałem się, że spotkanie z ojcem Bashoborą miało zgoła inny przebieg niż to, co zawierały sensacyjne zapowiedzi. Istotą tego wydarzenia były po prostu... no właśnie, rekolekcje.
Zsekularyzowanemu człowiekowi XX wieku wydaje się, że cud zachodzi wówczas, kiedy zmarli wychodzą z trumien. Tymczasem prawdziwym cudem jest czyjeś nawrócenie – to, że ktoś chociażby dostrzeże obecność Boga we własnej, osobistej, w wielu fragmentach poranionej, historii, i zacznie w zupełnie odmieniony sposób patrzeć na swoje życie.
Od kilku dni czarnym bohaterem lewicowo-liberalnych mediów jest ordynariusz warszawsko-praski, arcybiskup Henryk Hoser. Jednym z powodów, dla których atakują go „Gazeta Wyborcza" czy NaTemat.pl jest to, że zaprosił on do Polski „szamana" Bashoborę. Być może powodem, dla których to robią jest zwyczajne rozczarowanie.
Znamienne fakty przytacza w tygodniku „Idziemy" ksiądz Henryk Zieliński. Przypomina on o tym, jak w roku 2008, „GW" i bliskie jej ideowo media wiązały nadzieje z powrotem hierarchy do Polski. „Pisano i mówiono w nich o światłym lekarzu, obytym w świecie, nie tylko w Afryce i na Watykanie, ale również w Paryżu i w Brukseli. Nie ukrywano w nich nadziei, że zasili szeregi tzw. »Kościoła otwartego«, a nawet stanie na jego szpicy". Ksiądz Zieliński zwraca uwagę na to, że przesłanką do takich rozważań było utrzymywanie przez hierarchę podczas jego pobytu na Zachodzie kontaktów z takimi osobami jak prezes Fundacji Batorego Aleksander Smolar.