Więcej niż co piąty głos oddany na Gowina — tego współpracownicy premiera nie przewidywali w najczarniejszych snach. Skazywany na druzgocącą porażkę, ostro atakowany przez premiera i jego stronników Gowin zdobył poparcie, które pozwala mu myśleć o samodzielnej pozycji w polskiej polityce.
To wniosek widoczny na pierwszy rzut oka. Ale przy dokładniejszej analizie wyników wyborów na szefa PO widać jeszcze jedno. Stosunkowo niska frekwencja — ledwie przekraczająca 51 proc. — pokazuje, że na Tuska zagłosowała w sumie mniej niż połowa członków partii. Jego 16 tys. głosów to niespełna 38 proc. z 42636 aktywistów PO, do których wysłano karty do głosowania.
Premier wpadł w pułapki, które sam zastawił na partyjnych konkurentów — Grzegorza Schetynę oraz Gowina. Najpierw zdecydował, że w wyborach głosować będą wszyscy członkowie partii, a nie — jak wcześniej — delegaci na krajowy zjazd. Chodziło o to, aby osłabić popularnego w strukturach PO Schetynę, byłego sekretarza generalnego. Następnie Tusk o ponad pół roku przyspieszył wybory, sądząc, że kampania w wakacje utrudni start jego konkurentom. Rzeczywiście, Schetyna poddał się bez walki, obawiając się wojny z Tuskiem. Gowin wojny się nie wystraszył, ostro atakując w kampanii Tuska i ryzykując przez to usunięcie z partii. Jego sukces nie byłby jednak możliwy bez poparcia ludzi Schetyny. Tajemnicą poliszynela jest to, że zwolennicy dawnego wicepremiera głosowali na Gowina, chcąc osłabić pozycję Tuska.
Drugim sprzymierzeńcem Gowina okazała się bierność członków PO. Walka o wysoką frekwencję była głównym zadaniem postawionym przed partyjną komisją wyborczą. Platforma żyła we wstydzie do prawyborów prezydenckich wiosną 2010 r., w których wzięło udział niespełna 48 proc. członków. Dlatego też premier zarządził weryfikację — chodziło o pozostawienie w partyjnych szeregach wyłącznie członków aktywnych, którzy płacą składki i przychodzą na zebrania.
To właśnie ci „aktywni" tak gremialnie nie wzięli udziału w najważniejszych dla partii wyborach, w dodatku po raz pierwszy mając prawo wskazać szefa Platformy. To największa porażka Donalda Tuska.