Plan, który wymyślił wiosną tego roku, zrealizował w całości: zdobył absolutną władzę w swej partii i zmarginalizował konkurenta Grzegorza Schetynę. Po raz kolejny premier okazał się niezwykle skuteczny w partyjnych wycinankach. W efekcie stoi dziś nie tylko na czele rządu, obsadził szefów wszystkich urzędów centralnych w Polsce, o zmonopolizowaniu samorządów nie mówiąc.
Ale wielka – by nie powiedzieć: absolutna – władza, to też absolutna odpowiedzialność. Tusk dziś nie może zrzucić winy ani na poprzedników, ani na wewnętrznych wrogów. Osobiście odpowiada za wszystko, sam będzie konsumował sukcesy, ale też poniesie odpowiedzialność za wszelkie klęski.
Co czeka Grzegorza Schetynę? Tusk nie zawaha się przed dalszą marginalizacją swojego niegdyś najbliższego współpracownika. Zgromadzeni w tzw. spółdzielni obecni sojusznicy premiera pomogli mu osłabić Schetynę, ale teraz kolej na nich. Bo premier chce partią rządzić sam, nie dzieląc się wpływami z żadną frakcją. Finałem tej operacji będzie rekonstrukcja rządu, która pozwoli mu na kilka kolejnych tygodni utrzymać inicjatywę.
Tyle że Tusk będzie w tej batalii otoczony wyłącznie wianuszkiem potakiwaczy niezdolnych ani do zwracania mu uwagi na błędy, ani do dania mu konstruktywnej rady. A warto pamiętać, że już dawno utracił charyzmę i społeczne poparcie: rankingi jego osobistej popularności biją negatywne rekordy, a większość sondaży pokazuje, że PO przegra z PiS.
Jeśli mimo tego zdobędzie trzecią kadencję, Polacy wybaczą mu ogrom zgromadzonej władzy. Ale jeśli się potknie, zostanie rozliczony dokładniej niż którykolwiek z jego poprzedników.