O takiej możliwości pisaliśmy w czwartkowej „Rz”: aby zablokować wybór Schetyny do zarządu PO, premier postanowił zgłosić cały autorski skład zarządu i poprosił o poparcie dla swych kandydatów. Przy okazji zarzucił wprost Schetynie kwestionowanie przywództwa, przedstawiając siebie jako gwaranta sukcesów Platformy.
W wystąpieniu premiera widać było wyraźnie, jakiej potrzebuje partii — całkowicie podporządkowanej. Takiej, którą będzie mógł ręcznie sterować za pośrednictwem swego zaufanego Pawła Grasia, którego wskazał na sekretarza generalnego. Takiej, która nawet w razie porażek wyborczych, nie będzie w stanie zmusić go do odejścia i wygenerować nowego lidera. Tusk chce władzy absolutnej.
Schetyna — nawet tak wycofany, jak podczas obrad Rady Krajowej, zarzekający się, że niekwestionuje przywództwa Tuska, proszący, by wybrać go do zarządu — stanowi zagrożenie dla takiej wizji Platformy podporządkowanej, jaką ma premier.
Losy Schetyny były przesądzone po wyborach regionalnych PO na Dolnym Śląsku. Przegrał tam z kandydatem premiera Jackiem Protasiewiczem. A zaraz potem do mediów przeciekły nagrania, na których zwolennicy Protasiewicza próbują przekupować zwolenników Schetyny obietnicami lukratywnych stanowisk. Premier pozamiatał tę aferę, ale przecieki uznał za wypowiedzenie wojny przez Schetynę.
Schetyna liczył jeszcze na Radę Krajową, w której największą grupę stanowią parlamentarzyści. Dlatego w sobotę tak intensywnie ich komplementował za prace na budżetem. Na wiele się to nie zdało — w wyborach do zarządu poparła go niespełna połowa głosujących.