Petycja nawołuje do usunięcia z centrum Berlina dwóch radzieckich czołgów, symbolicznie strzegących cmentarza żołnierzy Armii Czerwonej. Bo teraz czołgi, już nie radzieckie, ale rosyjskie, kojarzą się inicjatorom z agresją Kremla na Ukrainę i okupacją Krymu.
Pod petycją podpisała się grupa polityków z rządzących partii CDU i CSU, w tym znana w Polsce z przerabiania historii drugiej wojny światowej szefowa Związku Wypędzonych Erika Steinbach.
Co prawda rząd od razu się od nich odciął i zapowiedział, że żadnego usuwania radzieckich czołgów z centrum niemieckiej stolicy nie będzie, ale poparcie takiego pomysłu przez wpływowych polityków świadczy o tym, że w Niemczech chęć tworzenia nowej polityki historycznej jest żywa. A gdy weźmie się pod uwagę, że „Bild", który zbiera podpisy przeciwko radzieckim czołgom, ma miliony czytelników, to można się obawiać, że jest ona żywa nie w niszy wysiedlonych i rewizjonistów, ale w świadomości masowej. I niebezpiecznie kojarzy się z popularnością serialu „Nasze matki, nasi ojcowie", przedstawiającego rozterki sympatycznych niemieckich żołnierzy i brak rozterek polskich antysemitów z Armii Krajowej.
Krytyka Putina za łamanie reguł współczesnego świata jest mile widziana, zwłaszcza w Niemczech, gdzie mnożą się jego wpływowi obrońcy i lobbyści. Dobry jest też pomysł usuwania radzieckich symboli – ale nie wszystkich i nie wszędzie. Te, które upamiętniają zastąpienie niemieckiej okupacji okupacją komunistyczną, powinny zniknąć.
W Niemczech sprawa jest szczególnie delikatna. Usuwanie nie może dotyczyć centrum Berlina, w którym pamięć o zaplanowanych tam zbrodniach i o zasługach radzieckiego żołnierza dla pokonania Hitlera musi trwać. I nie może dotyczyć cmentarzy.