Politycy lewicy – zwłaszcza chodzi tu o ostentacyjnych antyklerykałów z ugrupowania Janusza Palikota – nie przepuszczą okazji, żeby zamanifestować swoją obecność w życiu publicznym. Kiedy tylko mogą się wykazać jako bojownicy o świeckość państwa, ochoczo to robią.
Wydaje się, że sejmowa uchwała nie powinna nikomu wadzić. Katolicyzm odegrał w dziejach Polski kluczową rolę – wprowadził nasz kraj tysiąc lat temu nie tylko do wspólnoty narodów chrześcijańskich, ale i do kręgu cywilizacji europejskiej, a następnie przez kolejne wieki był paliwem polskości. Biorąc pod uwagę taką perspektywę, kanonizacja papieża Polaka jest czymś znacznie więcej niż wydarzeniem kościelnym – to swoiste ukoronowanie duchowej obecności Polski w Europie.
Skądinąd znamienne, że w przeszłości Aleksander Kwaśniewski czy Leszek Miller nieraz demonstrowali w stosunku do Jana Pawła II respekt i tym samym dystansowali się wobec swojego politycznego zaplecza. Widać wtedy mieli w tym interes. Ubiegali się chociażby o poparcie Kościoła dla wejścia Polski do Unii Europejskiej. Teraz formacje, z którymi są związani, starają się udowodnić, że czymś się jednak od prawicy różnią.
Wybory do europarlamentu niebawem, trzeba się więc jakoś uwiarygodnić w oczach swojego elektoratu. A wojny kulturowe, których stałym elementem są wystąpienia antyklerykalne, są sprawdzonym środkiem zbijania kapitału politycznego.
Jest jednak i pewna korzyść z tego, jakie stanowisko demonstrują Twój Ruch i SLD. Przynajmniej nie ma w nim hipokryzji, która w związku z kanonizacją papieża Polaka wylewa się z mediów, na co dzień zwalczających nauczanie moralne Jana Pawła II. Bądź co bądź Palikot czy Miller nie zgrywają w tej chwili przyjaciół Kościoła, co czyni niejeden publicysta przestrzegający przed „wtrącaniem się" biskupów w życie intymne Polaków.