To dlatego właśnie, gdy Polacy rozpalali grille, Janusz Palikot ?z Janem Hartmanem spędzali czas przed archikatedrą św. Jana ?w Warszawie. A wszystko po to, ?by zaprotestować przeciwko uczestnictwu prezydenta Bronisława Komorowskiego we mszy świętej. Przy okazji Palikot i Hartman zaprezentowali projekt konstytucji, ?w której ma być zapisane, że prezydent na msze chodzić nie może, bo to ma rzekomo naruszać świeckość państwa.
A czy do kościoła chodzić mogą premier, minister finansów, poseł, ?a także burmistrz i urzędnik gminny? Każdy z nich jest przecież przedstawicielem państwa i jego wybory mogą zostać uznane przez bolszewickich polityków za naruszenie świeckości państwa. Zakaz uczestniczenia w mszach świętych dla prezydenta, premiera ?i urzędnika z Koziej Wólki też może nie wystarczyć. Są jeszcze nauczyciele (ich obecność na mszach może naruszać świeckość szkoły), a także policjanci (ci, gdy wejdą do świątyni, mogą nagle nabrać – by posłużyć się argumentacją palikociarzy – przesadnego umiłowania dla prawa watykańskiego, a nie polskiego). I tak stopniowo można zakazać praktyk religijnych wszystkim, którzy mają cokolwiek wspólnego z państwem.
I proszę mi nie opowiadać bajek, że to niemożliwe. Takie państwa istniały. I żeby nie było wątpliwości – nie myślę o Związku Sowieckim, ale ?o Meksyku, Paragwaju, republikańskiej Hiszpanii, a także w pewnych momentach Francji. Katolicy mogli ?w nich funkcjonować, ale w imię „świeckości państwa" zakazywano im działalności publicznej. To do takich wzorców nawiązują – nie mam co do tego żadnych wątpliwości, biorąc pod uwagę ich wiedzę, że zupełnie świadomie – panowie Palikot i Hartman.
Na szczęście Polacy są rozsądni i nawet ci niewierzący, niepraktykujący antyklerykałowie nie przejmują się zbytnio tym, że ludzie (w tym prezydent) zachowują wolność praktyk religijnych, a nie zostają zmuszeni do praktykowania palikotowego bezbożnictwa...
A sam Palikot i jego partia są najlepszym dowodem na to, że kto jak kto, ale oni bez Kościoła żyć nie mogą.