Winniśmy grzmieć, inicjować, szukać scenariuszy, które choćby ciężkie do wyobrażenia, jednak przyniosą odrobinę nadziei.
A wyjątkowo o nią trudno. Szczytem marzeń byłby „okrągły stół", przy którym usiedliby przedstawiciele kijowskich władz i separatystów, by rozmawiać o takich zmianach w konstytucji, które uwzględniłyby postulat większej autonomii wschodnich obwodów. Ale po tym, co się wydarzyło w Doniecku, Kramatorsku, Słowiańsku, po niemal 50 ofiarach śmiertelnych starć w Odessie czy 20 – w ostatni piątek – w Mariupolu, nie widzę szans na pokojowy scenariusz. Napięcie wciąż rośnie, a liczba ofiar pogłębia podziały i wzmacnia wzajemną nienawiść. Na dodatek jest to nienawiść integralna, agresywna, dzieląca na dobre i na pokolenia.
Referenda w Doniecku i Ługańsku podzielą ich jeszcze mocniej. Mieszkańcy obu obwodów niewątpliwie uznają, że wyniki głosowania ?i domniemana jednomyślność dają im nie tylko moralną, ale również demokratyczną legitymację do zerwania ?z Kijowem. Kijów oczywiście referendów nie uzna, co separatyści uznają za przejaw złej woli. Skutek jest łatwy do wyobrażenia. Otwarta wojna domowa. Walki, ofiary. Podsycane przez Rosję pełzające rewoltowanie kolejnych obszarów Ukrainy. Równolegle totalna degradacja państwa, gospodarki, podziały społeczne i polityczne nie do rozwiązania.
Miejmy odwagę, by spytać: komu jest to potrzebne? Nie ma w tym interesu ani wspólnota międzynarodowa, nie ma nikt na Ukrainie, nie ma też Putin, bo po co mu zrewoltowane prowincje, czyli kolejne miliony gęb do utrzymania.
Prócz lekcji krymskiej jest i lekcja naddniestrzańska. Utrzymanie tego pseudopaństewka to tylko koszty. Utrzymanie Krymu, Ludowej Republiki Doniecka czy Ługańska mogłyby poważnie zachwiać finansami Kremla.