To także, a dla przyszłości naszej części świata – przede wszystkim, decydująca rozgrywka o to, jak Europa zachowa się wobec Rosji, podsycającej wojnę na Ukrainie, z którą UE całkiem świadomie i całkiem niedawno podpisała umowę stowarzyszeniową.
Logiczne i konsekwentne zachowanie może być tylko jedno: nałożenie wreszcie poważnych sankcji uderzających w rosyjską gospodarkę.
Logiczne dlatego, że rząd każdego kraju członkowskiego ma dziesiątki dowodów na to, że Rosja była i jest zaangażowana w wojnę na Ukrainie. Jeżeli nie ma ich od swojego wywiadu, to może je znaleźć w gazetach we własnym kraju, w internecie i w wypowiedziach prorosyjskich separatystów, a nawet rosyjskich polityków, łącznie z Władimirem Putinem. Przecież gospodarz Kremla się chwalił, że zielone ludziki, które podbiły Krym, to jego ludzie. A więc – wbrew temu, co twierdził wcześniej Putin – wcale nie wyposażyli się w ogólnodostępnych sklepach z bronią, lecz w arsenałach Federacji Rosyjskiej.
Czy po tej wypowiedzi jakikolwiek polityk zachodni wierzy, że nowoczesny sprzęt – od wyrzutni rakiet po czołgi – wykorzystywany teraz przez separatystów na wschodzie Ukrainy pochodzi z ogólnodostępnych sklepów z bronią? No nie, nie wierzy.
A co do konsekwencji. Unia Europejska już wiele razy groziła Rosji, wytyczała czerwone linie, stawiała ultimatum. Na przykład w pewien ważny piątek (gdy Ukraina podpisała umowę stowarzyszeniową) dała Moskwie czas do poniedziałku.