Już w czasie przygotowań do synodu można było odnieść wrażenie, że najważniejszymi wyzwaniami dla Kościoła ma być kwestia komunii św. dla osób rozwiedzionych i żyjących w ponownych związkach oraz ewentualna aprobata związków osób homoseksualnych. Te dwa tematy lansowały liberalne media oraz część tzw. postępowych hierarchów. I faktycznie pierwszy tydzień obrad koncentrował się wokół tych dwóch zagadnień, a dokument podsumowujący tę część – delikatnie rzecz ujmując – ocierał się o herezję.
Przyjęte w sobotę na zakończenie obrad tzw. relatio stwierdza jednak, że choć homoseksualiści mają być traktowani z szacunkiem, to ich związki nie mogą być upodobnione do małżeństw. A sprawa komunii dla rozwodników wymaga dalszego rozważenia. Liczne media stwierdziły, że synod pokazał, iż wśród biskupów w tych kwestiach są głębokie podziały. Zwyciężyć mieli konserwatyści, więc rewolucji nie będzie.
W istocie podziału czy też pęknięcia w łonie Kościoła nie ma. Widoczna jest różnica zdań. Biskupi wzięli sobie do serca prośbę papieża Franciszka wyrażoną na początku obrad, by mówić otwarcie i szczerze. I taką właśnie dyskusję w auli synodalnej było widać. Szczerą, otwartą, czasem nawet ostrą.
Każdy, kto choć raz czytał „Dzieje Apostolskie", pamięta, że takie spory nie są niczym nowym w Kościele. Nawet apostołowie Piotr i Paweł też nie we wszystkim byli jednomyślni. Ich spór z Antiochii dotyczący tego, czy aby zostać chrześcijaninem, trzeba najpierw przyjąć zasady i wymogi prawa mojżeszowego, rozstrzygnął dopiero sobór jerozolimski.
Watykańskie obrady pokazały, że trudnych tematów jest wiele. Na debatę nad nimi jest cały rok, bo ostateczny dokument na temat rodziny ukaże się dopiero po przyszłorocznym synodzie zwyczajnym.