Teraz też trafiają, ale tylko do jednego, wybranego przez gminę. Od wakacji w każdym rejestrze bank czy operator telefonii będzie mógł się dowiedzieć, że potencjalny klient nie reguluje zobowiązań, także alimentów. A wszystko po to, by poprawić ich ściągalność.

Czy nowe prawo zadziała tak, jak to sobie rząd i posłowie zaplanowali? Z informacji przekazywanych przez organizacje społeczne wynika, że 60–70 proc. dłużników może płacić alimenty, ale nie chce. Nawet w rządowym sprawozdaniu o Funduszu Alimentacyjnym można przeczytać, że ukrywają dochody i majątek. Pracują na czarno albo umowy zawiera za nich rodzina, przepisują na najbliższych majątki. Słowem, kombinują, wykorzystując wszystkie luki prawne. I zapewne nie przestraszą się rejestru, choć każdy przepis, który ma ich pogonić, wart jest poparcia.

Trzeba jeszcze pamiętać, że średnia wysokość zasądzanych alimentów to około 500 zł, a skuteczność ich egzekucji ok. 13 proc. Miała się zwiększyć po wprowadzeniu możliwości odbierania praw jazdy dłużnikom. Trybunał Konstytucyjny jednak zakwestionował przepisy i złagodzono je.

Dziś można pozbawić prawa do prowadzenia samochodu osoby, które zalegają z alimentami dłużej niż pół roku i płacą mniej niż połowę zasądzonej kwoty. Słowem: jeśli płacą co najmniej pół roku i choć połowę, prawa jazdy nie stracą.

Dla dobra dzieci warto więc karać za samo niepłacenie. Skoro policji się to opłaca – zatrzymała już prawie 2,4 tys. praw jazdy za przekroczenie prędkości – to tym bardziej dzieciom. Zwłaszcza  że Polacy rozwodzą się na potęgę. A jak potem nie chcą płacić na dzieci, niech chodzą piechotą.