Urząd ds. Cudzoziemców mówi, że już teraz może zorganizować 30 tys. miejsc w ośrodkach przygotowanych przez wojewodów. A jednak temat imigrantów dzieli Polaków jak nigdy dotąd. Jedni mówią, że trzeba przyjmować i pomagać wszystkim. Inni chcą pomagać tylko chrześcijanom. Kolejni opowiadają historie o Syryjczykach, którzy dostali schronienie w naszym kraju, a po kilku tygodniach po cichu uciekli do Niemiec. Jeszcze inni straszą islamizacją nie tylko naszego kraju, ale i całej Europy. Prostego wyjścia z tej sytuacji nie ma...

Faktem jest, że na przyjęcie ogromnej rzeszy uchodźców z Bliskiego Wschodu – ludzi z innego kręgu kulturowego – nie jesteśmy dziś przygotowani. Nie mamy żadnych programów. Resort spraw wewnętrznych mówi, że ma swój plan działania w zakresie organizacji przyjmowania uchodźców. Ale co dalej? Nie wiadomo, jak miałaby przebiegać integracja przybyszów z polskim społeczeństwem, np. nauka języka, kształcenie dzieci itp. Jak długo mieliby oni przebywać w ośrodkach dla uchodźców? Co potem? Kto miałby dać im mieszkania i gdzie? Nikt dotychczas o tym nie myślał. I chyba właśnie dlatego zapada w tej sprawie kłopotliwe milczenie.

Nie ma co ukrywać, że w tej sytuacji rząd – a wraz z nim całe społeczeństwo – jest bezradny. Co gorsza, nie wyciągnął żadnych wniosków z przeszłości. I to niedawnej. Przypomnijmy sobie, z jakim trudem ewakuowano na początku roku 200 polskich rodzin z Donbasu. Ministrowie chwalili się sukcesem, którego w rzeczywistości nie było. Ewakuowanych wrzucono pospiesznie do ośrodków Caritasu, a problem ich przyszłości zrzucono na barki samorządów lokalnych. Teraz podobnie może być z uchodźcami.

Przybysze stają się elementem kampanii wyborczej. Platforma – ustami premier Kopacz – rozgłasza, że musimy być solidarni i odpowiedzialnie podzielić się uchodźcami z innymi krajami UE. PiS jest ostrożniejsze. Nic dziwnego – wszystko wskazuje bowiem na to, że po jesiennych wyborach to partia Jarosława Kaczyńskiego będzie musiała ten problem wziąć na swoje barki.