Rewolucja podatkowa PO jak plan Hausnera

Ta sobota była de facto pierwszym dniem prawdziwej kampanii wyborczej – kampanii rozumianej jako konkurs na to, kto przedstawi bardziej przekonujący pomysł, jak zmienić i poprawić życie Polaków.

Aktualizacja: 13.09.2015 08:07 Publikacja: 12.09.2015 23:23

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa

Kampanii nie jako festiwalu czczych obietnic, ale zapowiedzi konkretnych zmian, konkretnych projektów, które mają przekonywać wyborców.

W tym sensie zapowiedziana przez PO absolutna rewolucja podatkowa jest jakimś nowym pomysłem. Po sobotnim evencie PO widać było jak poważnym błędem była konwencja przed wakacjami, na której Ewa Kopacz zamiast ogłosić nowy program wyborczy, ogłosiła, że PO zaczyna pracę nad programem wyborczym.

Zaproponowane teraz przez partię rządzącą rozwiązanie podatkowe ma kilka plusów. Przede wszystkim jest dość łagodnym sposobem walki z tzw. umowami śmieciowymi. Dotychczas pomysły na walkę z tym typem zatrudnienia wiązały się ze zwiększaniem obciążeń dla pozakodeksowych form pracy. Ich główną wadą było wylewanie dziecka razem z kąpielą – mniejsza elastyczność i większe koszty pracy zniechęcały pracodawców do zatrudniania, a pracowników wypychały w szarą strefę.

Dlatego też rząd postanowił obniżyć obciążenia składkowe pracy osób najmniej zarabiających – nie miejmy wątpliwości, że wielu z tych, którzy cierpią na umowach tymczasowych, to właśni ci, którzy zarabiają najmniej. Pomysł idzie naprzeciw oczekiwaniom tych ekspertów, którzy zachęcali do obniżenia klina podatkowego a zarazem zrównania wszystkich typów umówi i objęcia ich takim samym – niższym oskładkowaniem. PO poszła dokładnie w tym kierunku.

Pomysł wprowadzenia jednolitego podatku, który płaciłby pracodawca – bez względu na formę zatrudnienia – oraz przerzucenie na państwo papierkowej roboty (redystrybucji części podatku do fiskusa, NFZ czy ZUS) wydaje się rewolucją w polskim systemie podatkowym.

Inną zaletą tego pomysłu – czyli jednolita 10 proc. stawka dla najuboższych – jest to, że to dość precyzyjne narzędzie adresowania pomocy prorodzinnej. Jeśli bowiem uboga rodzina z dziećmi płacić ma jedynie 10 proc. jednolitego podatku (państwo będzie w tej skrajnej sytuacji dopłacać do ZUS), rzeczywiście więcej pieniędzy pozostanie w jej kieszeni. Dość wysokie koszty pracy sprawiały, że do np. zeszłego roku większości ubogich rodzin wielodzietnych nie było stać na to, by odliczyć sobie ulgę – po prostu nie łapali się na nią, za mało zarabiali. Teraz państwo w dodatku może zachęcać do zatrudniania i wychodzenia z szarej strefy. Zamiast dawać zasiłek – który jak dobrze wiemy może mieć negatywne konsekwencje, np. społeczną demobilizację – państwo będzie mówić, pracuj, a 90 proc. sumy zostanie w twej kieszeni. Według wstępnych wyliczeń najbiedniejsze rodziny mogą dzięki temu zarobić więcej nawet o 5 tys. złotych.

Tyle plusów. A minusy? Największym wcale nie jest ten, że pomysł zgłoszono tak późno. Największym problemem jest to, że ciekawy pomysł PO jest kiełbasą wyborczą. Tak, pachnącą dość zachęcająco, wyglądającą świeżo, ale jednak kiełbasą. Rewolucja będzie nas wszystkich kosztować 10 mld. Zł. PO traci więc argument, że to opozycja, chce rozdawać pieniądze. Spór teraz będzie polegał nie na tym, że PiS chce rozdawać nasze pieniądze, a PO je oszczędzać, ale na tym, kogo przekona PO i PiS, że lepiej będzie wydawać nasze wspólne pieniądze.

Innym problemem PO jest też sprawa wiarygodności. Dopiero widmo katastrofy wyborczej musiało zajrzeć Platformie w oczy, by partia wytężyła wszystkie muskuły i zmobilizowała drzemiące na zapleczu mózgi do tego, by przedstawić zupełnie nowy w polskiej polityce pomysł. Dlatego ta idea rewolucji w najgorszym w tej części Europy systemie podatkowym, przypomina mi trochę plan Hausnera. Był on jedną z najciekawszych propozycji rewolucji polityczno-społecznych w Polsce po 1989 roku. Zaproponowany został jednak tuż przed pierwszą śmiercią SLD, czyli po aferze Rywina, starachowickiej i orlenowskiej, gdy SLD szorował brzuchem po wiślanym piasku wyborczych sondaży (wynik realnego głosowania okazał się równie surowy). Właśnie wtedy znany ekonomista przedstawił jeden z ciekawszych pomysłów w polskiej polityce (podobnie było zresztą z reformą podatkową Balcerowicza u schyłku rządów AWS-UW). Dziś, gdy klęska Platformy wydaje się kwestią kilku tygodni, PO wpada jeszcze na jakiś świeży pomysł. I to właśnie jego największy mankament. Że nic z niego nie zostanie. Trudno bowiem uwierzyć, że propozycja podatkowej rewolucji skłoniła Polaków, którzy już prawdopodobnie wydali już wyrok na PO, do tego, by zechcieli udzielić tej partii pardonu, wybaczyć afery, arogancję i osiem lat rozczarowujących rządów. Nie, wydaje się, że na to jest po prostu za późno. Ten pomysł może co najwyżej ograniczyć skalę porażki Platformy, ale raczej nie pozwoli tej partii wygrać.

Kampanii nie jako festiwalu czczych obietnic, ale zapowiedzi konkretnych zmian, konkretnych projektów, które mają przekonywać wyborców.

W tym sensie zapowiedziana przez PO absolutna rewolucja podatkowa jest jakimś nowym pomysłem. Po sobotnim evencie PO widać było jak poważnym błędem była konwencja przed wakacjami, na której Ewa Kopacz zamiast ogłosić nowy program wyborczy, ogłosiła, że PO zaczyna pracę nad programem wyborczym.

Pozostało 91% artykułu
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Emmanuel Macron wskazuje nowego premiera Francji. I zarazem traci inicjatywę
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Rafał, pardon maj frencz!
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Rok rządu Tuska. Normalność spowszedniała, polaryzacja największym wyzwaniem
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Rok rządów Tuska na 3+. Dlaczego nie jest lepiej?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Komentarze
Bogusław Chrabota: O dotacji dla PiS rozstrzygną nie sędziowie SN, a polityka