Sekwencja czasowa ma tu kluczowe znaczenie. Najpierw amerykański prezydent upokorzył Wołodymyra Zełeńskiego i wysunął niezwykle korzystny dla Władimira Putina scenariusz pokoju, w tym uznanie przez USA aneksji przez Rosję Krymu i zamknięcie dla Ukrainy drogi do NATO. Potem okazało się, że Kreml w zamian nie zszedł o milimetr ze swoich żądań i odrzucił propozycję 30-dniowego pokoju. Wreszcie 9 maja w Paradzie Zwycięstwa na Placu Czerwonym uczestniczył Xi Jinping. Nie tylko Trump, który głosił, że „w ciągu 24 godzin przywróci pokój” został upokorzony, ale okazało się też, że nie rozbije sojuszu dwóch brutalnych dyktatur: Chin i Rosji.
Europa chce współdziałać z USA. Ale jest też gotowa bronić Ukrainy samodzielnie
Rozmowa amerykańskiego przywódcy z liderami Francji, Polski, Wielkiej Brytanii i Niemiec wydaje się logiczną konsekwencją tej sekwencji zdarzeń. To jest format, który dobrze odpowiada Trumpowi. Gromadzi cztery kraje o potężnych siłach zbrojnych, które mają coś konkretnego do zaproponowania Ukrainie. W piątek Emmanuel Macron powiedział „Rzeczpospolitej”: "Obrona Ukrainy bez Amerykanów będzie o wiele trudniejsza. Właśnie dlatego trzeba zrobić co się da, aby utrzymać zaangażowanie Stanów Zjednoczonych. Mam nadzieję, że tak się stanie”. Zasygnalizował w ten sposób, że jego priorytetem będzie odbudowa relacji transatlantyckich. Ale przyznał też, że i bez USA Europa jest gotowa wspierać Ukrainę przeciw rosyjskiej inwazji tak długo, jak to będzie potrzeba.
Czytaj więcej
– Obrona Ukrainy bez Amerykanów będzie o wiele trudniejsza. Właśnie dlatego trzeba zrobić, co się...
Być może właśnie jesteśmy więc świadkami powrotu do sojuszu Zachodu w obronie Kijowie, ale zbudowanego już na innych podstawach. Teraz to Europejczycy mieliby przejąć gros ciężaru wsparcia wojskowego i finansowego Kijowa. Rola Ameryki w takim układzie ograniczałaby się do uzupełnienia tych luk, z którymi Europie trudno jest sobie poradzić, jak dane wywiadowcze czy obrona przeciwlotnicza.