Można powiedzieć, że obie panie są za silną Polską, z tym że obecna premier uważa, że już tak jest, a rywalka, że tak dopiero będzie, jak prezydent i rząd będą ściśle współpracowali.

Ewa Kopacz była w gorszej sytuacji, bo jej rząd i ona sama nie wykazali się w najtrudniejszych momentach, w sprawie uchodźców kluczyli i mącili, a Ukrainę w najtrudniejszym momencie zostawili samą sobie. Jako wielki sukces przedstawiła sprowadzenie 200 Polaków z Donbasu, co nie brzmi dobrze. Zbyt wiele też w sprawach zagranicznych kojarzy jej się z Jarosławem Kaczyńskim.

Twierdzenie Beaty Szydło, że w polityce zagranicznej prezydent i rząd powinni mówić tym samym głosem, jest słuszne. Ale nie oznacza, że to wystarczy na przeforsowanie polskich interesów w Unii i NATO. Na przykład opór przeciwko utworzeniu stałych baz państw zachodnich w Polsce niestety się nie zmniejszy, gdy obok prezydenta Andrzeja Dudy stanie premier Beata Szydło. Zresztą akurat w tej kwestii wicepremier Tomasz Siemoniak i szef MSZ Grzegorz Schetyna stoją obok prezydenta Dudy.

Pani premier pomyliła się też w sprawie siły polskiej gospodarki. Nie jest to szósta gospodarka UE, ale ósma (oprócz Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Włoch pod względem PKB wyprzedzają nas jeszcze znacznie mniej ludne Holandia i Szwecja, a Belgia depcze nam po piętach). Polska jest szósta pod względem liczby ludności.

Obie rywalki zmarnowały szansę na opisanie wpływu wielkich zmian w świecie na sytuację Polski.