Wielkie oko wizjera pokazuje na klatce schodowej anonimowego bloku Mateusza Morawieckiego. Przyklejony sztucznie uśmiech, wytarta kurtka, w ręku walizeczka komiwojażera. I podpis: Dzień dobry, może pan poratować większością? Tak, misja powołania rządu Koalicji Polskich Spraw najlepiej wypada w świecie internetowych memów.
W realu dużo gorzej. Z partii zaproszonych na konsultacje przez pana premiera na wizytę zdecydowali się wyłącznie konfederaci. Ale tylko po to, by poinformować, że nie o te same „polskie sprawy” im chodzi. Zapewne nie będzie miło, a śladem pozostanie wydane przez liderów Konfederacji oświadczenie o tym, jak fatalnie oceniają osiem lat rządów prawicy. I jak widzą wspólną przyszłość: nijak! Gorzka pigułka do przełknięcia, na pewno.
Czytaj więcej
Czwartek jest pierwszym dniem, na który Mateusz Morawiecki zaprosił do KPRM przedstawicieli Konfederacji, Nowej Lewicy, PSL i Polski 2050 na rozmowy ws. utworzenia rządu z PiS. Jak dotąd nie ma informacji, by ktokolwiek podjął rozmowy z szefem rządu.
To, iż żaden rząd Koalicji Polskich Spraw nie powstanie, jest pewne. Misja Morawieckiego to misja ściętej głowy, a jedyne, co może interesować, to racje, które przemawiają za tym skazanym na porażkę przedsięwzięciem. Interes kadr partyjnych jest oczywisty; dostają czas na spakowanie kartonów, zniszczenie tego, co nie powinno wyjść na światło dzienne, i ostatni skok na kasę. Z tym nikt nie waży się dyskutować. Ale jaki interes ma sam Morawiecki? Co jest motywem rozstrzygającym? Lojalność wobec wysyłającego go na ścięcie prezesa? Służba partii do ostatniej kropli krwi? A może jakaś atawistyczna potrzeba martyrologii? Może jest właśnie tak; Morawiecki ma nadzieję, że jako człowiek skrzywdzony, „okradziony” z misji utworzenia rządu przez Tuska, wróci kiedyś na białym koniu. A elektorat, poruszony do łez jego osobistą krzywdą, żachnie się i odda mu władzę nad KPRM. Naiwność? Bez wątpienia. Bo elektorat lepiej niż łzy będzie pamiętać jego wpadki i klęski. Ot, natura polityki, zero romantyzmu.