15 października na Konfederację zagłosowało 1 547 364 wyborców, co dało jej 18 miejsc w nowym Sejmie. To z kolei oznacza, że w nowym parlamencie Konfederacja będzie miała swój klub, czyli pod tym względem jej status będzie taki sam, jak PiS czy Koalicji Obywatelskiej.
Konfederacja w Sejmie ze statusem jak PiS czy KO
Wiadomo, że wśród wyborców – zwłaszcza wyborców partii, które stanowią obecnie większość w parlamencie – osób co najmniej sceptycznych wobec obecności Konfederacji w polskim życiu politycznym jest znacznie więcej niż 1,5 mln. To jednak nie powinno mieć dla nikogo żadnego znaczenia, dopóki Konfederacja jest ugrupowaniem legalnie działającym w Polsce, mającym prawo do startu w wyborach, ba – nawet do udziału w rządach, gdyby w sejmowej układance to właśnie głosy Konfederacji byłyby potrzebne do uzyskania większości. W kampanii wyborczej jeden z liderów Polski 2050, Michał Kobosko mówił nawet w pewnym momencie, że nie może wykluczyć koalicji z Konfederacją, jeśli taka byłaby cena odsunięcia PiS od władzy. Pod względem formalnym Konfederacja jest więc normalnym uczestnikiem życia politycznego w Polsce. Nawet jeśli Grzegorza Brauna wynoszącego choinkę z sądu, bo nie spodobały mu się wiszące na niej bombki, nie chcielibyśmy raczej czynić symbolem polskiego parlamentaryzmu.
Czytaj więcej
Nie sprawdzają się spekulacje dotyczące liczby wicemarszałków Sejmu X kadencji. Miało ich być sześciu, będzie pięciu, a to oznacza, że jedno ugrupowanie nie będzie miało swojego przedstawiciela w prezydium Sejmu.
Dlatego Konfederacji fotel wicemarszałka Sejmu się po prostu należy, choćby po to, aby nie powstało wrażenie, po odsunięciu PiS od władzy i tak wszystko zostało po staremu, bo nadal aktualna większość parlamentarna arbitralnie decyduje o tym, co jest dobre (większość), a co złe (cała reszta), jak wielokrotnie obserwowaliśmy w czasie ośmiu lat rządów PiS w parlamencie. Jeśli koalicja KO, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy szła do władzy pod hasłem odbudowy demokracji, to warto zacząć od takich drobnych spraw, które pokażą, że demokracja to nie dyktat tej większości, którą lubimy, ale rządy większości przy zachowaniu praw mniejszości. Nawet jeśli ktoś uważa Krzysztofa Bosaka za polityka demokratycznosceptycznego, to Bosak w fotelu wicemarszałka jest mniejszym zagrożeniem dla demokracji niż Bosak tego fotela pozbawiony w imię arbitralnej decyzji większości.