Prezes PiS w swojej retoryce wobec Niemiec nie jest konsekwentny. Jeszcze niedawno ostrzegał, że tworzona jest IV Rzesza, która chce Polsce odebrać suwerenność i zmienić nas w niewolników, by w ostatni weekend przekonywać o słabości naszego sąsiada, którego USA zmiażdżyłyby jednym palcem. I my, dzielni Polacy, mielibyśmy się takich Niemców bać? Tylko dlaczego, skoro są tak słabi, ulega im cała Europa? Przecież jeszcze niedawno Bruksela była tylko maską, jaką zakładał drapieżny rząd w Berlinie, by nastawać na Polskę.

Być może prezes Jarosław Kaczyński zorientował się, że jego argumenty przeciw Niemcom i UE zaczęły się sypać. Dotychczasowa narracja o tym, że lewacka Unia chce obalić prawicowe rządy z powodów ideologicznych, upadła w sytuacji, w której Viktor Orbán zaczął w ekspresowym tempie dogadywać się z Brukselą, by odmrozić swoje pieniądze zarówno z Funduszu Odbudowy, jak i z wieloletniego budżetu, które Komisja Europejska chciała Węgrom zawiesić z powodu podejrzeń o korupcję. W odpowiedzi Budapeszt przyspieszył prace na ustawami zapewniającymi większą transparentność wydawania unijnych środków. W przeciwieństwie do Polski Węgry uczestniczą w europejskiej prokuraturze i zapewniły, że będą ściśle współpracować w wyjaśnieniu jakichkolwiek zarzutów.

Czytaj więcej

Kaczyński: Niemcy to nie światowe mocarstwo. Stany Zjednoczone by je jednym palcem zmiażdżyły

Drugi cios padł od wewnątrz. Kaczyński obawiał się blokady unijnych środków w ramach mechanizmu ochrony praworządności. Wszystkie siły PiS więc skierował na to, by ten mechanizm osłabić. Tymczasem okazało się, że zagrożenie leżało zupełnie gdzie indziej. Mechanizm stworzenia Krajowego Planu Odbudowy (pozwalający Komisji negocjować z każdym krajem reformy, w zamian za które wypłacone zostaną środki) okazał się znacznie skuteczniejszym mechanizmem obrony niezależności sądownictwa niż wspomniany mechanizm warunkowości. W dodatku wpisanie do zasad wydawania pieniędzy z wieloletniego budżetu konieczności przestrzegania Karty praw podstawowych (KPP), przegapione przez PiS, również okazało się potężnym narzędziem. Co gorsza, trudno teraz Kaczyńskiemu obwiniać Brukselę, bo warunki KPO negocjował przecież jego rząd (łącznie z reformą sądownictwa), i ten sam rząd wpisał w umowę na wydawanie środków z budżetu na lata 2021–2027 punkt, że Polska nie przestrzega KPP, z czym akurat Bruksela się zgadza.

Mamy więc sytuację paradoksalną: Bruksela dobrze merytorycznie ocenia polskie plany i pomysły wydawania funduszy, ale nie może ich uruchomić, bo nie spełniamy warunków wynegocjowanych przez nasz rząd. Uruchomienie środków europejskich nie jest więc złośliwością Brukseli czy Berlina, lecz decyzją Warszawy. Gdyby Kaczyński choć trochę rozumiał UE i miał minimum dobrej woli, toby się w kwestii funduszy szybko dogadał – jak Orbán. Dlatego albo tego nie rozumie, albo nie chce się przyznać do błędu. Pozostaje mu więc na przemian straszyć Niemcami i je wyśmiewać.