Obawiano się starcia o wiele bardziej wyrównanego, może nawet i zwycięstwa Marine Le Pen. Ten koszmar się nie spełnił. Ale nawet w chwili triumfu Emmanuel Macron miał tej niedzieli świadomość, jak bardzo Francja zbliżyła się do scenariusza, w którym władzę przejmuje skrajna prawica. Już w czerwcu czeka go zresztą kolejna batalia – o parlament.
Nie jest trudno wyobrazić sobie, jaką sekwencję zdarzeń uruchomiłaby wygrana Le Pen. Wystarczy przeczytać jej program wyborczy. Wprowadzenie go w życie oznaczałoby cofnięcie zegarów w Europie przynajmniej o siedem dekad, do okresu przed zawarciem traktatu rzymskiego i położeniem podwalin pod budowę Unii Europejskiej. A może i do okresu wcześniejszego, skoro kandydatka skrajnej prawicy chce wyjść ze zintegrowanych struktur wojskowych NATO i utrzymywać równy dystans do Waszyngtonu i Moskwy.
Efekty byłyby tym poważniejsze, że od tamtego czasu świat się zmienił. W epoce globalizacji, rozwoju chińskiej potęgi, a przede wszystkim krwawej kampanii Putina, która nie ma jasnych granic, Europa szybko przekształciłaby się w pole rywalizacji obcych mocarstw. A Ukrainę złożono by na ołtarzu rosyjskiego imperializmu.
Czytaj więcej
Zakończyła się druga tura wyborów prezydenckich we Francji. Wybory wygrał Emmanuel Macron, który...
Jest też prawdopodobne, że Le Pen znalazłaby naśladowców w innych krajach. Jej sukces ułatwiłby zwycięstwo skrajnej prawicy w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych we Włoszech. Pomógłby w utrzymaniu władzy przez PiS. I poważnie umocnił pozycję postfrankistowskiej Vox w Hiszpanii. Na tym tle korzystnie wyróżniają się Niemcy, gdzie w wyborach parlamentarnych jesienią 2021 r. partie skrajne zdobyły trzykrotnie mniej głosów niż w pierwszej turze wyborów prezydenckich we Francji. Czy jednak wobec odejścia głównych partnerów od integracji Berlin nadal trzymałby się europejskiej polityki, czy raczej postawiłby na powrót do nacjonalistycznej gry – nie wiadomo.