Kolorowy dym wypuszczany przez polski rząd w celu ukrycia własnej słabości nie zadziała na Komisję Europejską. 9 kwietnia nie dojdzie do porozumienia w sprawie miliardów euro z Krajowego Planu Odbudowy. Nie dlatego, że Unia nie chce dać Polsce pieniędzy, i nie dlatego, że Polska ich nie potrzebuje. Powodem jest pęknięcie w koalicji rządzącej i niezgoda ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry na jakikolwiek kompromis w sprawie likwidacji Izby Dyscyplinarnej. Nawet ten zaproponowany przez prezydenta Andrzeja Dudę. To dlatego nad prawicowymi projektami nie mogła obradować Komisja Sprawiedliwości, której posiedzenie odwołano. To dlatego nie popłyną do nas pieniądze tak niezbędne w dobie szalejącej inflacji i ogromnych wydatków na pomoc uchodźcom. Ale głosy Solidarnej Polski są potrzebne PiS, bo bez nich rząd upadnie. Cena utrzymania władzy politycznej jeszcze chyba nigdy nie była tak wysoka.

Czytaj więcej

Michał Kolanko: Czy drogi PiS i Solidarnej Polski się rozejdą? W koalicji iskrzy

Teraz więc przyszedł czas zasłony dymnej. Premier Morawiecki wije się jak piskorz, stawia nierealne warunki i robi wszystko, by przekonać swoich wyborców, że to nie jego wina. Dym gryzie w oczy, a publiczność nie widzi, o co toczy się gra, zupełnie jak na boisku piłkarskiej Ekstraklasy podczas zakazanego racowiska, kiedy nawet jupitery nie pomagają. A przecież ten mecz nie dotyczy tylko KPO. Decyzja o niespełnieniu warunków Brukseli nawet w minimalnym wymiarze to kolejna odsłona wojny przeciw obecności Polski w Unii Europejskiej. To decyzja, której konsekwencje już można zaobserwować na innych polach – np. w sprawie zablokowania przez Polskę decyzji o wprowadzeniu minimalnej stawki opodatkowania koncernów międzynarodowych. Czy naprawdę rząd w Warszawie nie widzi, jak bardzo to rozwiązanie jest potrzebne? Może widzi, ale woli podkopywać szanse wyborcze Emmanuela Macrona, który mocno tę zmianę promował. Bo przecież Zbigniew Ziobro kibicuje Viktorowi Orbánowi i pewnie wolałby się dogadywać z jego ideową koleżanką Marine Le Pen niż z Macronem. W efekcie polski rząd realizuje interesy polityczne partii cieszącej się 1,5-procentowym poparciem.

A mogło być inaczej. Polska swoją reakcją na dramat uchodźców z Ukrainy zaskarbiła sobie sympatię wielu europejskich liderów. Mieli więc przymknąć oko na niedostatki kompromisu proponowanego przez prezydenta i porozumieć się z Polską. Nie dostali na to szansy. Dlatego za sprawą politycznej decyzji podjętej na Nowogrodzkiej zostajemy bez pieniędzy i bez europejskiego systemu sprawiedliwości. Ku uciesze wszystkich Orbánów, Salvinich i Le Penów tego świata. Być może nawet niektórzy politycy obozu władzy wcale się z tego nie cieszą. Jest im smutno, że zostali przyparci do muru przez Zbigniewa Ziobrę. Być może pewien dyskomfort odczuwa nawet prezes Jarosław Kaczyński. Ale czy komuś od tego zrobi się lżej na sercu?