Opowiedzenie się Brytyjczyków za Brexitem nazwałem w komentarzu końcem świata. Bo czerwcowe referendum pokazało, że zaczyna się rozpadać nasz świat – zachodni. I to dosłownie: po raz pierwszy ktoś opuszcza Unię Europejską, instytucję opartą na zachodnich wartościach, dającą poczucie sytości i bezpieczeństwa.

Potem z wiadomościami o zamachach dżihadystów i szaleńców w najważniejszych krajach naszej wspólnoty rywalizowały wieści o wydarzeniach w aspirującej do niej niegdyś Turcji – o nieudanym puczu i późniejszych wielkich represjach wobec przeciwników Recepa Erdogana.

Do tego należy dodać najnowsze doniesienia z sąsiadujących z Turcją Syrii i Iraku. Lada moment Baszar Asad wspierany przez Rosjan może zdobyć Aleppo. Z kolei inną bliskowschodnią metropolię, Mosul, może odbić iracka armia rządowa. To drugie będzie co prawda sukcesem w walce z terrorystami z tzw. Państwa Islamskiego, ale podobnie jak pierwsze doprowadzi do wielkiego exodusu. Iraccy sunnici będą uciekać przed szyitami. Setki tysięcy, może miliony uchodźców ruszą na Zachód.

Dlaczego to wszystko kojarzy się z końcem świata? Bo Unia Europejska przegrała w sferze wartości. Jej społeczeństwa nie są gotowe na przyjęcie nowych mas imigrantów, ale powstrzymanie ich napływu zależy od Erdogana, przywódcy coraz mniej zachodniego. Turecki prezydent ma europejskich polityków w garści.

Jeszcze bardziej gorzkie jest doświadczenie z Syrii. Zaraz się okaże, że głównym rozgrywającym jest Baszar Asad, któremu pomógł inny kpiący z Zachodu przywódca Władimir Putin. Moment, w którym Asad, najkrwawszy współczesny dyktator, postawi warunki Zachodowi, będzie końcem naszego świata.