Po gigantycznym boomie, jaki przeżywały w latach 90., gdy niemal każdy Polak chciał się posługiwać tytułem magistra, przyszły lata chude. Brak wystarczających środków publicznych zmusił uczelnie do walki o studenta i pieniądze.
Odbiło się to na jakości kształcenia i kondycji badań naukowych. Wielu zdolnych naukowców wciągnęła skomplikowana machina biurokratyczna, liczni w poszukiwaniu lepszego jutra wyjechali ze swoimi projektami badawczymi za granicę. Wiele uczelni zdawało się nie dostrzegać, że świat poza ich murami gwałtownie przyspieszył i ich oferta edukacyjna po prostu do niego nie przystaje. Państwo próbowało coś zaradzić, ale próby reformy były dość powierzchowne.
Teraz ma się to zmienić, tak przynajmniej zapowiada Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Reforma ma spowodować, że polskie uczelnie staną się prawdziwą konkurencją dla placówek zagranicznych. Nasi naukowcy mają wreszcie zyskać odpowiednie warunki do prowadzenia badań. Dzięki odpowiedniemu systemowi stypendialnemu młode kadry nie będą musiały martwić się o swoją przyszłość. Ba, uzdolnieni naukowcy zagraniczni będą mogli liczyć na specjalne środki na badania naukowe nad Wisłą. Wreszcie gospodarka i administracja publiczna mają ściślej z badaczami współpracować, bo szkolnictwo ma błyskawicznie odpowiadać na potrzeby rynku. Ma stać się prawdziwie innowacyjne.
Strategię zmian w systemie kształcenia wyższego, przygotowywany przez resort Jarosława Gowina, wygląda całkiem sensownie. Wedle zapowiedzi już w styczniu przyszłego roku pojawi się projekt nowej ustawy, który następnie przez kilka miesięcy ma być konsultowany ze środowiskiem akademickim i biznesem, tak by uzyskał jak największą akceptację. Równolegle mają powstawać nowe instytucje wspierające naukę – choćby Narodowa Agencja Wymiany
Akademickiej.
Wiele wskazuje na to, że jeśli cała reforma się powiedzie i nikt po drodze jej nie zepsuje, to za kilka lat na rynku pojawią się gruntownie i wszechstronnie wykształceni młodzi ludzie, fachowcy, którzy staną się swoistym dobrem narodowym.