I będzie skuteczny teraz, gdy prezydent Andrzej Duda jasno i wyraźnie mówi: „dość". Stawiając Sejmowi – a de facto PiS – jasne warunki, od których uzależnia ewentualne podpisanie ustawy o Sądzie Najwyższym, prezydent doskonale wyczuł, że przy okazji może pokazać się Polakom jako polityk niezależny, niesterowalny. Potrafiący wznieść się ponad partyjny interes. Słowa rzeczniczki PiS Beaty Mazurek, że jego propozycja nie była „absolutnie uzgodniona" z partią, taki przekaz wzmacniają. Andrzej Duda w oczach wielu Polaków może się stać mężem stanu, który nie boi się sprzeciwić Jarosławowi Kaczyńskiemu i zrywa z wizerunkiem Adriana z „Ucha Prezesa". Nie można jednak wykluczyć działania pozorowanego...
Jego propozycja wytrąca argumenty opozycji, która nie będzie mogła już mówić o uzależnieniu wymiaru sprawiedliwości od widzimisię jednej opcji politycznej – niezależnie od tego, kto będzie w danym momencie u władzy. Wybór sędziów Krajowej Rady Sądownictwa przez kwalifikowaną większość 3/5 posłów za każdym razem oznaczał będzie konieczność wypracowywania kompromisu. Bez zgody innych partii PiS nie przeforsuje żadnego swojego kandydata.
Wydaje się, że prezes Kaczyński ma w tej chwili bardzo twardy orzech do zgryzienia. Forsowanie ustawy o zmianach w SN, jej ewentualne przegłosowanie na trwającym posiedzeniu i wysłanie do prezydenta będzie oznaczało, że będzie on miał 21 dni na podjęcie decyzji. A tę już znamy. Podpisu nie będzie, jeśli Sejm nie przyjmie ustawy zgłoszonej przez prezydenta.
PiS ma dwa wyjścia. Może wyhamować prace nad ustawą o SN i zastosować się do zaleceń prezydenta by pracować „mądrze i spokojnie". Może też przepchnąć projekt o SN przez parlament, ale też w błyskawicznym tempie przyjąć poprawkę prezydenta i doprowadzić swój pomysł do końca już teraz.
Na prezydencki szantaż można spojrzeć z innej strony i potraktować go jako koło ratunkowe rzucone... PiS. Na awanturze wokół zmian w SN próbowała budować się opozycja, która wciąż nie może znaleźć sposobu na partię rządzącą. Postanowiła zatem wykorzystać opory środowisk sędziowskich i wzburzenie części Polaków, by kolejny raz spróbować ustawić się w roli obrońcy zagrożonej przez PiS demokracji. Pod hasłem „presja ma sens" udało jej się nawet wyprowadzić na ulicę kilka tysięcy ludzi. A prezes PiS boi się ulicy. Rezygnując z podwyżki opłaty paliwowej, nie może kolejnego dnia wycofać się z innych propozycji. Pomocną dłoń wyciąga zatem prezydent. Prezes dostał czas na uspokojenie nastrojów społecznych, zastosuje się do zaleceń prezydenta i dokończy reformę sądownictwa. Wyjdzie z tej opresji jedynie lekko poobijany, ale cel osiągnie.