Różni przydarzają się nam posłowie. Są wśród nich gwiazdy medialne, są pracowite mrówki, nieobliczalni partyjni „zagończycy", których nikt nie przebije na sejmowej mównicy, są ponuracy, dowcipnisie i beznamiętni eksperci, a nawet polityczni poeci. Są też tacy, którym posłami się być nie chce, bo mają ważniejsze sprawy na głowie.

Weterani kilku kadencji podkreślają, że dziś splendor sprawowania mandatu znacznie przybladł, trudniej się pokazać na sali plenarnej, nawet jeśli wystąpienie miałoby szansę wejść do historii parlamentaryzmu. Decydują szefowie partii, kamery są wyłączane po wystąpieniach liderów, a role w komisjach rozdano jeszcze na etapie prac rządu albo w gabinecie przy Nowogrodzkiej, bo opozycyjnych projektów przecież właściwie się nie omawia. Do przeszłości odeszły ponadpartyjne sojusze czy regionalne spiski w poprzek podziałów. Sejm stał się maszynką do realizowania żelaznej woli większości. Wszystko to prawda. Ale czy w takim razie warto w ogóle brać się do takiej roboty?

Statystyki sejmowe pokazują, że są tacy, którzy uznali, że nie warto. Paweł Kukiz, zajmujący w statystykach nieobecności drugie miejsce, mówi wprost, że nie ma czasu, bo ma inne zajęcia poselskie. Inni są zdumieni obcięciem uposażenia za nieobecności i twierdzą, że „musiał się zdarzyć jakiś błąd, pomyłka". Ten błąd wyceniany jest obecnie (po podwyżkach) na 561 zł. To niedużo wobec pełnych kwot, jakie otrzymują posłowie, ale też nie o pieniądze tu chodzi. Tajemnicą poliszynela jest, że usprawiedliwienia nieobecności przyjmowane są masowo i nie wymagają żadnych potwierdzeń – od lekarza czy lokalnej społeczności, gdzie poseł wykonywał pilne obowiązki. W końcu parlamentarzysta to ma być „ktoś". Wybraniec narodu musi być przecież prawdomówny.

Mimo to i mimo że PiS ograniczyło wymiar prac Sejmu do minimum niezbędnego do przegłosowania własnych pomysłów, wciąż część posłów traci kawałek pensji na skutek wagarów podczas posiedzenia komisji, obrad plenarnych i głosowań. Może pisanie usprawiedliwień także zabiera im zbyt dużo czasu? A może samo sprawowanie mandatu jest dla nich zbyt obciążające? W następnych wyborach elektorat będzie miał okazję ich z tego jarzma uwolnić.