Po ujawnieniu tragicznych wypadków w afgańskiej wiosce Nangar Khel uczestniczący w akcji żołnierze zostali niemal natychmiast publicznie napiętnowani. Niektórzy dziennikarze mówili wręcz o ludobójstwie, inni – o masowym mordzie. Opowiadano, że żołnierze przyjeżdżali na miejsce śmierci ofiar i robili sobie pamiątkowe zdjęcia. Przedstawiano ich jako cyniczne, zepsute wojenne hieny.
Tymczasem dziś po wielu tygodniach śledztwa – również prowadzonego przez dziennikarzy – wiemy, że cała historia jest dużo bardziej skomplikowana. Według jednej wersji wydarzeń przyczyną wypadku mógł być wadliwy pocisk, który zmienił tor lotu i trafił nie tam, gdzie powinien. Z ujawnionych zapisów rozmów żołnierzy toczących się w chwili dramatu wynika nawet, że kiedy zorientowali się, gdzie spadł pocisk, wstrzymali ogień i ruszyli na pomoc ofiarom.
Oczywiście te relacje też jeszcze niczego nie przesądzają, ale przynajmniej wiemy już, że sprawa nie jest taka prosta, jak na początku się wydawało. Tymczasem żołnierze i ich rodziny od kilku miesięcy noszą ciężkie brzemię.
Ta sprawa powinna być dla nas wszystkich przestrogą. Bo niestety to nie jest jedyny przypadek, kiedy kogoś publicznie się osądza, zanim cokolwiek zostanie wyjaśnione. Walka o odbiorców między gazetami czy stacjami telewizyjnymi coraz częściej przynosi opłakane skutki. Reporterzy i ich myślący o wynikach sprzedaży szefowie coraz rzadziej zastanawiają się nad ubocznymi efektami swoich działań.
Sprawę Nangar Khel trzeba wyjaśnić do końca. Jeśli żołnierze okażą się niewinni, trzeba publicznie zwrócić im honor. Jeśli dowiedzie się im winę – mogą zostać napiętnowani. Ale nie wcześniej.