Nie oburza mnie też, że dziennikarze postanowili zajmować się głównie sobą. Nie tylko mnie to nie oburza, ale ochoczo się do tego trendu przyłączyłem. Zrozumiałem bowiem, że kontrolna rola mediów polega na tym, że jedne media z uporem kontrolują media inne (choćby telewizyjne "Wiadomości", które ponoć nazbyt wzięły sobie do serca maksymę pewnej Dziennikarki Roku, iż powinnością pismaka jest być w opozycji), czemu trudno się dziwić, wszak w polityce takie nudy.
Weźmy taką aferę hazardową – wszystko tam jasne, nic więc dziwnego, że red. Jakuba Sobieniowskiego w "Faktach" TVN interesuje głównie wykształcenie posłanki Beaty Kempy. Skoro tak świetnie panu idzie, to może podrąży pan fachowe przygotowanie do przewodzenia komisji inż. Mirosława Sekuły albo poda tytuł dysertacji posła Roberta Węgrzyna z komisji odciskowej?
Ulubionym zwrotem dziennikarzy stało się: "znów się kłócą". Zawracanie widowni głowy tym, kto kłótnię wywołał i co chce nią przykryć, jest istotnie bez sensu. Tylko czekać, aż relację o napadzie będą zaczynali słowami: "znów się okradają". A że jeden właśnie został obrabowany, a drugi to zbir? To detale.
Kiedyś – zgoda, tylko przez chwilę – było nieco inaczej. Afera Rywina została jako tako wyjaśniona nie tylko dzięki Zbigniewowi Ziobrze i Janowi Rokicie (gdyby śledzili dziś, red. Sobieniowski sprawdzałby tylko łysinę jednego i aplikację prokuratorską drugiego), ale także dzięki mediom. To Luiza Zalewska, wówczas z "Rzeczpospolitej", wyciągnęła więcej billingów niż wszystkie telefonie komórkowe naraz i połączyła fakty w piorunujących analizach. To Tomasz Sekielski popisywał się w "Faktach" TVN morderczą logiką i prowadził autentyczne dziennikarskie śledztwo. Nie dostali za to laurów, ale dopiero dziś, patrząc na to, co wyczyniają ich koledzy, widać, jak bardzo na nie wtedy zasłużyli.
Dziś nie afery są ważne. Dziś liczy się zgodność z przekazami dnia. A dziennikarską dociekliwość mierzy się w stadionach po pół miliarda sztuka. No, ale skoro Lew Gurewicz z "Nocy Walpurgii" odległość mierzył w Bosforach…