Kimże innym jest w nim taki, na przykład, Ryszard Krauze? Z jednej strony ogłoszony został przez partie i media opozycyjne polskim Chodorkowskim - ofiarą populistycznego reżimu, który rzuca motłochowi na pożarcie bogaczy.

Z drugiej zaś, człowiekiem, który napastowany przez służby specjalne dzwoni do prezydenta i służby owe natychmiast zmuszone są mu dać spokój. Czyli pełną gębą oligarchą, który dzięki skumplowaniu się z rządzącymi stoi ponad prawem i jest dla jego przedstawicieli nietykalny.

Nawet średnio rozgarnięty człowiek zauważy, że coś tutaj nie gra - nie można jednocześnie być i kolesiem, i ofiarą Kaczyńskich. Nie można jednocześnie wzbudzać oburzenia wyborców, że taki oto oligarcha dzięki dobrym stosunkom z PiS pozostaje nieosiągalny dla aparatu sprawiedliwości, oraz ich współczucia dla tegoż samego oligarchy, że tak jest strasznie prześladowany. Jeśli się jednocześnie wysyła dwa tak krańcowo rozbieżne sygnały, to się wychodzi na idiotę. Co w kampanii wyborczej nie najlepiej służy. Ryszard Krauze jest tu tylko jednym z możliwych przykładów - parę dni temu oburzenie gazety, przezwanej przez złośliwców "LiD-owymi Nowinami", wzbudziło podpisanie przez władze kontraktu na budowę drogi z firmą należącą do holdingu Kulczyka. Mniejsza, że gdyby jej tego kontraktu odmówiono, też by to wzbudziło oburzenie - już widzę te tytuły o tępieniu przez prawicowy rząd rodzimej przedsiębiorczości i uprzedzeniach wobec kapitalistów.

Ciekawi mnie, kiedy salon zauważy, że wpadł we własne sidła - przez lata usiłował dorobić Kaczyńskiemu gębę ultrasa, który chciałby zdelegalizować wszystkich byłych członków PZPR i zniszczyć wszystkich biznesmenów. I teraz nie może tego wszystkiego zdezawuować, bo przyznałby się do błędu, a do tego salon nie przyznaje się nigdy. Więc tak to wygląda, jak wygląda.