Co złośliwsze wyimki z dokonanych przeze mnie charakterystyk rozmaitych postaci zebrane zostały do kupy jako portret mojej osoby, a fragmenciki dotyczące "Polityki" i "Newsweeka" z drobnymi zmianami (III RP zastąpiona została przez IV) przypisane zostały "Rzeczpospolitej".

Sensu to specjalnego nie ma i przypomina pokrzykiwanie bezradnego dzieciaka, który przyparty do muru powtarza: to nie ja, to ty, ty. Muszę bowiem wytłumaczyć kolegom z "Polityki" – tekst nie został podpisany, więc wnoszę, że musiał wysilać się nad nim cały zespół – iż wymiana hasła przy pozostawieniu definicji zwykle pozbawia sensu całą operację, a niezamierzony purnonsens rzadko bywa śmieszny. Jeśli na przykład charakterystykę twórcy i wieloletniego redaktora naczelnego "Polityki" (tudzież szefa PZPR, premiera PRL itd.) Mieczysława Franciszka Rakowskiego przypiszemy dajmy na to, Jerzemu Giedroyciowi, twórcy i redaktorowi naczelnemu "Kultury", wielkiej postaci kultury i historii Polski, to nie będzie to ani zabawne, ani sensowne. Jeśli Ryszarda Marka Grońskiego uznamy za Antoniego Słonimskiego, którego ten odwieczny felietonista "Polityki" bezkarnie przywołuje (umarli nie mogą się bronić), to będą to jaja, ale nie takie, jak sobie ów autor i jego macierzysta redakcja wyobrażają. Jeśli definicję oligarchii zaprezentujemy jako opis demokracji, to śmieszne będzie to wyłącznie dla wtajemniczonych.

Rozumiem jednak, że "Polityka" cierpi na brak pomysłów, tematów, autorów, że o poczuciu humoru nie wspomnę. Powodowany więc noworoczną wyrozumiałością pozwalam jej na przepisywanie moich artykułów i zastępowanie bohaterów tudzież głównych pojęć ich przeciwieństwami. Teksty zatracą sens i dlatego nie będą się różniły od wielu publikowanych w tygodniku. No i oczekuję oczywiście honorarium.

Skomentuj na blog.rp.pl/wildstein