Terminu IV RP pierwszy użył Rafał Matyja, kiedy jeszcze PiS nie istniało. Potem, przy okazji afery Rywina przypomniał go Paweł Śpiewak i nieomal równolegle grono rozmaitych publicystów, których połączyła radykalna krytyka III RP. W rezultacie nazwy tej zaczęli używać politycy PO i PiS. Ponieważ IV RP nie była nigdy ideologią, trudno sformułować jej dogmaty, zwłaszcza że jej rzecznicy różnili się w poglądach politycznych. Można przyjąć, że krytycy III RP chcieli odbudować demokratyczne państwo prawa i gospodarkę rynkową oraz oczyścić je z oligarchiczno-korupcyjnych układów. Zdawali sobie sprawę z potrzeby przywrócenia republikańskiego, czyli wspólnotowego, etosu państwa, a więc apelowali o ufundowanie życia publicznego na etyce. W 2005 roku obie zwycięskie partie – PiS i PO – odwoływały się do tych zasad, choć inaczej akcentowały ich realizację.
Czy Śmiłowicz zapomniał o tym wszystkim? Dlaczego w swoim tekście podaje wyłącznie nazwiska publicystów "Rzeczpospolitej"? Czy obawia się przywołania np. tych, którzy publikują dziś w pismach koncernu Axel Springer: "Fakcie", "Dzienniku", "Newsweeku"?
Owszem, przed wyborami 2005 roku trzeba było przyznać rację diagnozom Jarosława Kaczyńskiego z początku lat 90. i większość obserwatorów oraz aktorów polskiej sceny politycznej je powtarzała, choć nie zawsze powołując się na autorów. Twórcy koncepcji IV RP rozwijali je jednak niezależnie od PiS. Niezależność prawdopodobnie nie mieści się w horyzoncie poznawczym Śmiłowicza. Nie znaczy to jednak, że nie warto się nim zajmować, gdyż imię jego – legion, a redukcja ad PiSorum stanowi dziś jedną z operacji intelektualnych, którymi posługują się wyrobnicy mediów.
Chociaż więc zgadzam się ze Śmiłowiczem, że III RP nie wróci, jego tekst uważam za dowód, iż jej dziennikarskie standardy mają się dobrze.