Zwłaszcza w państwach totalitarnych, gdzie nie istnieje jawny obieg wiadomości. Bez szerokich informacji funkcjonowanie takich służb nie jest możliwe.
Archiwa, które przejął i porządkuje IPN, zawierają akta, które nie były przeznaczone do wiadomości publicznej. To ekskluzywna wiedza, która w nierównym stopniu dostępna była kolejnym kręgom wtajemniczonych. Miała ich informować, a nie wprowadzać w błąd.
Oczywiście, służby specjalne PRL często przygotowywały prowokacje i upowszechniały fałszerstwa. Nie na wewnętrzny użytek przecież, lecz w celu wprowadzenia w błąd społeczeństwa. Dokumentacja tych przedsięwzięć znajdowała się właśnie w tajnych archiwach służb. Korzystając z nich, możemy zweryfikować rozmaite fałszywki i kulisy prowokacji. Wyobrażenie, swojego czasu szeroko upowszechniane w Polsce, że funkcjonariusze wpisywali w swoich raportach, co chcieli, wydaje się dość absurdalne. System weryfikacji raportów był rozbudowany, a odpowiedzialność za tego typu posunięcia – poważna.
Co innego dziś. Zeznania dawnych esbeków stały się dla części środowisk opiniotwórczych III RP niezwykle wiarygodne. Tym wiarygodniejsze, im bardziej zaprzeczają ich dawnym raportom. Agent zdemaskowany dla dawnego funkcjonariusza jest bezużyteczny. Ten, który obawia się dekonspiracji – wprost przeciwnie. I tym tłumaczyć można tak częste podważanie danych IPN przez dawnych funkcjonariuszy. Zresztą oni doskonale wiedzą, z kim trzymać powinni.
Zmartwychwstanie kapitana SB Edwarda Graczyka miało na początku kompromitować IPN, jakby rolą tej instytucji była weryfikacja świadectw zgonu. Okazuje się, że w ciągu kilku dni intensywnego życia Graczyk zdążył już zasadniczo zmienić swoją wersję przeszłości. W zeznaniach dla IPN potwierdzał, że Lech Wałęsa miał pseudonim Bolek, oraz pamiętał, iż wręczył mu pieniądze; w swoim ostatnim oświadczeniu zaprzecza temu. Oczywiście fakt, że oświadczenie to potwierdza Lech Wałęsa i ludzie z jego otoczenia, nie ma tu żadnego znaczenia...