Wśród towarzyszy łagrowej niedoli Sołżenicyna był pewien wzorowy kołchoźnik. Wsadzono go, bo kiedy w nagrodę za dobrą pracę dostał od sowietskoj własti order, ośmielił się powiedzieć, że bardziej ucieszyłby go worek mąki. Szczęśliwie od 20 lat mamy demokrację i gdy powiem, że zamiast płacić 11 milionów dyskotekowej gwiazdce, żeby rocznicowo pofikała stoczniowcom nogami, dużo więcej radości dałoby im rozdanie każdemu po pęcie kiełbasy i dużej paczce kawy, nie grozi mi za to nic. Co najwyżej oplucie przez któregoś z michnikowych dyżurnych. Ale i na to za bardzo nie liczę, bo wszyscy jego cyngle są przed wyborami zatrudnieni na 120 proc. do strugania z bambusa jakichś afer, którymi można by obciążyć PiS.
Musi to być straszny wysiłek. Jacek Łęski, były dziennikarz "Wyborczej" opisywał coś podobnego - jak tuż przed wyborczym starciem Wałęsy z Mazowieckim urządzono redakcyjną burzę mózgów, co by tu wykombinować, by mieć triumfalną czołówkę, że Mazowiecki na ostatniej prostej wygrywa. Ciężka sprawa, bo premier przegrywał wtedy już nie tylko z "przywódcą jednego z liczących się związków zawodowych", ale i z przybyszem z czwartego wymiaru. Ale wymyślono: porównać, jak wzrasta poparcie dla kandydatów w porównaniu do przejechanych w kampanii kilometrów. Ponieważ Wałęsa jeździł po kraju stale, a Mazowiecki prawie nic, więc jego kreska pięła się imponująco do góry.
Jak pamiętamy, wiele to nie pomogło. Tym razem też kolejne strugane w salonie afery po jakimś czasie okazują się warte tyle, co niegdysiejsze sensacje redaktora Czuchnowskiego, jakoby znalazł tajną instrukcję Kiszczaka nakazującą rejestrowanie fałszywych TW, co każe całą lustrację wyrzucić do kosza i pisać historię na nowo. Niestety, po przeczytaniu "tajnej" instrukcji, o której historycy wiedzieli od zawsze, okazało się, że Kiszczak nakazywał tylko kryptonimowanie źródeł technicznych (czyli zamiast "z Podsłuchu Domowego wiadomo" pisać "ze źródła 'Adam' wiadomo").
Z hukiem i przytupem odpaliła "Wyborcza" sensację, która miała przed wyborami wstrząsnąć Polską: za rządów PiS sfałszowano dokument o wszczęciu śledztwa przeciwko Barbarze Blidzie! Mamy wreszcie Ziobrę, a może i samego Kaczyńskiego! Po czasie okazuje się, że, jak w radiu Erewań, wszystko prawda, tylko że to śledztwo nie miało dotyczyć Blidy, ale mafii węglowej, a podpisu prokuratora nie sfałszowano, tylko podpisał się tam ktoś zupełnie inny z formułką "w zastępstwie". Żeby zaś było już super wesoło, o tym "odkrytym" przez ludzi Michnika dokumencie już w roku 2005 zrobiła program znienawidzona przez nich "Misja Specjalna", tylko w zupełnie innym kontekście - ukręcania śledztwom w sprawie nielegalnego handlu węglem łba za rządów SLD.
Potem ogłosiła "Wyborcza" z jeszcze większym hukiem, że PiS chce uwiązać swoich europarlamentarzystów do jakiejś lewej fundacji, jak Samoobrona wekslami - tak dobierając tytuły, aby mniej uważny czytelnik nie zauważył, iż rzekoma sensacja to dawno przemłócona historia o tym, jak przed poprzednimi (!) eurowyborami ktoś tam wpadł na taki pomysł, ale kierownictwo partii zdecydowanie się nie zgodziło.