Był to jeden z wielu przykładów mówiących, że wolna Polska, mimo problemu ze stworzeniem ustawy całościowo regulującej zwrot zagrabionego mienia, generalnie realizuje zasady prawa przyjęte w cywilizowanym świecie.
Nie ma prawnego precedensu ani nawet logicznego uzasadnienia, na mocy których współcześnie żyjący Żydzi z odległych krajów mogliby uznać się za spadkobierców nieżyjących od pół wieku Żydów – obywateli polskich, z którymi nie łączy ich żadne pokrewieństwo. Mimo to istnieją środowiska żydowskie, które ponawiają żądania "zwrotu" szacunkowo określonych kwot jako rzekomej równowartości majątku po ofiarach Holokaustu. Pisała o tym wczorajsza "Rzeczpospolita".
Z punktu widzenia zarówno prawa, jak i etyki trudno określić to inaczej niż żądaniem haraczu. Co gorsza, środowiska te nie wahają się posługiwać naciskiem. Jak otwarcie groził nam Elie Wiesel, dopóki nie zostanie on wypłacony, "Polska będzie publicznie atakowana i upokarzana na arenie międzynarodowej".
Rząd polski raz już uległ tej presji, godząc się na przekazywanie majątku po niemających prawnego następcy żydowskich gminach wyznaniowych specjalnie w tym celu powoływanym fundacjom. Wiele tych fundacji szybko odsprzedało place po dawnych synagogach deweloperom i zniknęło z łatwo zarobionymi pieniędzmi. Tę lekcję zbyto wstydliwym milczeniem, bo Polacy uznali, że nie wypada jej Żydom wypominać.
To prawda, że w stosunkach z Żydami potrzeba dużej delikatności, nie może to jednak oznaczać godzenia się na roszczenia jawnie niesprawiedliwe i przymykania oczu na nadużycia.