A może po prostu należy się zastanowić nad zdrowym rozsądkiem obywateli, którzy nie chcą uczestniczyć w wyborach do ciała, którego kompetencje są nieokreślone, a co więcej – ciągle się zmieniają? Może rozsądek ten podpowiada, aby nie legitymizować działań, na które wpływ można mieć znikomy, a których celem jest pozbawienie go nas w ogóle?
Tymczasem komentatorzy nasi znowu troskają się o to, co pomyśli o nas Europa.
Parę razy z murów Warszawy popatrzył na mnie facet pod krawatem, ze zgorzkniałą miną i doczepionym błazeńskim nosem w białoczerwonym kolorze. Głosuj, żebyśmy tak nie wyglądali w Europie – mniej więcej tak brzmiał napis na plakacie. Nasza przynależność narodowa to przeżytek. Eksponowanie jej w UE to po prostu błazeństwo, które może tam wyłącznie śmieszyć. Należy przegonić tych, którzy traktują ją serio.
Taka była wymowa plakatu, którego autorów nie chciało się mi identyfikować. Trudno wyobrazić sobie podobne plakaty w jakimś zachodnioeuropejskim kraju adresowane do jego mieszkańców. Tamtejsze elity nie szantażują swoich rodaków formułką: "co sobie o nas pomyślą w Brukseli". Natomiast z pełną świadomością, otwarcie walczą w UE o swoje interesy, eksponując swoją narodową tożsamość. Może więc upodobnijmy się do nich pod tym właśnie względem.
Nasze wykształciuchy mają kompleksy. Im bardziej czują swoją niższość wobec mitycznej Europy, tym bardzie kompensują ją sobie pogardą dla własnych rodaków. Być może nieco podobne poczucie wyższości nad swoimi, zwyczajnymi pobratymcami odczuwają zachodnioeuropejskie elity. Nigdy jednak nie odważyłyby się tego demonstrować publicznie. To świadczy o ich realnej wyższości nad ich polskimi odpowiednikami.