A jednak doradcy rosyjskiego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa poważnie rozważają różne warianty integracji z NATO. Dla nas to dobra wiadomość. Oznacza bowiem, że Rosja naprawdę się zmienia, i to w kierunku dla nas korzystnym.
Dla każdego, kto patrzy bez uprzedzeń i emocji na sytuację międzynarodową, jest oczywiste, że sojusz północnoatlantycki nie jest wrogiem Rosji. Świat się zmienił tak bardzo, że rzeczywiste niebezpieczeństwo dla Moskwy może przyjść nie z zachodu, lecz z południa lub ze wschodu.
Tyle że w polityce emocje wciąż odgrywają wielką rolę. Dla milionów Rosjan sojusz wciąż jest wrogiem. Tak im wpajano w czasach Związku Radzieckiego, przez lata dowodząc, że NATO jest agresorem, który dąży do wojny. I choć partia komunistyczna w Rosji jest dziś słaba, to myślenie o sojuszu północnoatlantyckim jako o agresywnym, potencjalnie najbardziej niebezpiecznym przeciwniku wciąż jest obecne. Co więcej, takie myślenie jest powszechne wśród sił prorosyjskich u najbliższych sąsiadów Rosji, a więc na Ukrainie i Białorusi. Ugrupowania prorosyjskie na Ukrainie budują swoją siłę także na antynatowskich nastrojach sporej części społeczeństwa.
Gdyby więc Kreml nagle postanowił zmienić kurs, mogłoby to wywołać szok u wielu Rosjan (ale także u Ukraińców i Białorusinów). Nie da się błyskawicznie zmienić przekonań, nie da się zadekretować przyjaźni tam, gdzie długo panowała wrogość. Opór będzie podsycać rosyjska armia, która przez lata skierowana była frontem na Zachód.
Rozważania kremlowskich analityków pokazują jednak, że prezydent Rosji i jego ludzie zdają się myśleć pragmatycznie. Że są gotowi zerwać ze schematami i stereotypami. Gdyby to była prawda, oznaczałoby to, że Rosja jest coraz bardziej gotowa do modernizacji, a także do przyjęcia standardów dla NATO zasadniczych – demokracji i praw człowieka. Takie nastawienie rosyjskiego kierownictwa warto wspierać. Bo to najlepiej zapewni nam bezpieczeństwo.