Który z tych elementów jest akurat ważniejszy, to "zależy, jak leży", jak mawiał Edek z Mrożka.
Na przykład w wypadku Pawła Piskorskiego najważniejszy był element "z zarzutami". Choć, co prawda, zarzuty dziwnym losu zrządzeniem pojawiły się i zostały upublicznione dopiero wtedy, gdy były prezydent Warszawy przestał się godzić z marginalizacją i zaczął zagrażać dotychczasowym towarzyszom.
"Głupi niedźwiedziu", gdybyś cicho siedział, tobyś dotrwał do czasu, gdy i dla ciebie znalazłaby partia jakiś kawałek tortu. Był przecież czas, gdy partia broniła: a co tam gadanie, że przekręty, przecież buduje, najważniejsze, że buduje, nie da się jednocześnie zwalczać korupcji i budować!
Dziś ten argument pozostaje w mocy, ale w odniesieniu do prezydenta Sopotu. Wraca też formuła ukuta ongiś przez Leszka Millera: dopóki polityka nie skazano prawomocnym wyrokiem, jest godny zaufania. Niech jej przejęcie przez PO pocieszy byłego premiera, który pewnie od dawna pluje sobie w brodę, że nie miał dość tupetu, aby szefem komisji rywinowskiej mianować Pęczaka i bez żenady ukręcić śledztwu łeb, uchwalając pośpiesznie jakąś picustawę o likwidacji telewizji lub czasopism w ogóle.
No cóż, "jedne są lepsze, a drugie są gorsze", jak to śpiewał Kazik, i te lepsze wygrywają wybory, a te mniej fachowe je przegrywają.