Ulubionym sposobem krytyki Lecha Kaczyńskiego było odwołanie się do słowa „kompromitacja”. Kompromitacją międzynarodową miała być afera kartoflowa, kompromitacją wniesienie przez Marię Kaczyńską reklamówki do rządowego samolotu, kompromitować prezydenta miało przekręcenie nazwiska znanego piłkarza, trenera, a nawet szalika podczas meczu.
Jeśli by używać tych samych kategorii, ostatnie wyczyny Bronisława Komorowskiego również trzeba by nazwać kompromitacją. Opowiadanie amerykańskim kongresmenom receptury staropolskiego bigosu, zamiast wykładu o polskiej strategii geopolitycznej musielibyśmy dla symetrii nazwać międzynarodową kompromitacją, podobnie jak przekręcenie słynnego bon-motu Schumanna podczas wręczania Grand Prix Konkursu Chopinowskiego (muzyka jak armaty w krzakach, zamiast armaty w kwiatach).
Podobną kompromitacją byłoby popisanie się nieznajomością historii w Wiśle, gdy prezydent przywołał metaforę obwarzanka, którą posługiwał się Józef Piłsudski. Wbrew twierdzeniom prezydenta, marszałek nic nie mówił o tym, że krańce obwarzanka są twarde.
Problem polega jednak na tym, że ani mniej lub bardziej wydumanych wpadek Lecha Kaczyńskiego (wydumanych jak choćby w przypadku nazwiska Artura Boruca), ani całkiem realnych Bronisława Komorowskiego nie można rozpatrywać w kategoriach kompromitacji Polski. Owszem może pogarszać zdanie o osobie prezydenta, lecz – jak na razie – są to jedynie bolesne wpadki. Przeciwnikom Komorowskiego, podobnie jak niegdyś przeciwnikom Kaczyńskiego, pozostaje jedynie zacisnąć zęby, bo póki prezydent nie dopuści się zdrady stanu, jest legalnie wybraną głową państwa i reprezentantem narodu. A jako takiemu należy mu się szacunek.
Inna sprawa, że przejęzyczenia pierwszego zawsze znajdowały poczesne miejsce w telewizyjnych serwisach informacyjnych, zaś by dowiedzieć się o żenującym bigosowaniu Bronisława Komorowskiego podczas delegacji do Waszyngtonu, trzeba było samemu wysilić się i poszperać w Internecie. Innym świetnym przykładem asymetrii wobec obu prezydentów może być odnoszenie się do Józefa Piłsudskiego. Gdy Kaczyński odwoływał się niekiedy do myśli Piłsudskiego, natychmiast wypominano autorytarne sympatie Marszałka i pytano, dlaczego za wzór stawia sobie postać tak kontrowersyjną. Gdy zaś prezydent Komorowski za siedzibę obiera sobie – podobnie jak Piłsudski – Belweder, jakoś niewielu znajduje się komentatorów by wytknąć mu megalomańską niestosowność takich gestów (no chyba, że przenosząc się do Belwederu Komorowski chciał nawiązać do innych jego mieszkańców, Jaruzelskiego, Wałęsy lub Bieruta).