Jak wiadomo, miejsce konserwatywnego katolika jest w niszy, w kruchcie, w instytucji zbudowanej za prywatne pieniądze. A że inni konserwatywni katolicy dokładają się do mediów publicznych? Bez znaczenia.
Od dawna głoszę klarowny pogląd. Albo TVP powinna tworzyć własny model programów publicystycznych – z prowadzącymi będącymi wzorcami z Sevres ideowej przezroczystości. Co okaże się trudne, bo takich dziennikarzy właściwie nie ma. Możliwe zresztą, że robione przez nich audycje nie byłyby wcale ciekawe. Albo powinniśmy się pogodzić z telewizją okienek. Indywidualności różnych opcji dostają programy autorskie, stawiają w nich kontrowersyjne tezy, prowokują i drażnią, choć starają się zapraszać nie tylko swoich zwolenników. Miarą sukcesu jest zachowanie równowagi, ale nie w pojedynczym programie, lecz w całej ramówce.
W ostatnich latach było z tym różnie, ale przeważnie owe okienka tworzyły nie bez zgrzytów jakąś całość. Telewizja, w której pytania zadawali Tomasz Lis i Jan Pospieszalski, Bronisław Wildstein i Jacek Żakowski, była telewizją niedoskonałą, ale pluralistyczną.
Jednak po rozbiciu koalicji medialnej PiS – SLD tę zasadę różnych twarzy zaczęto podważać. Bynajmniej nie po to, aby dążyć do nieosiągalnego ideału sterylnej przezroczystości. Po prostu zachowano okienka jednej strony – z Tomaszem Lisem jako symbolem, trudno sobie wyobrazić bardziej zaangażowany tygodnik jak "Wprost" i bardziej stronniczego prowadzącego jak jego naczelny. Inne, niemiłe mainstreamowi, okienka zaczęto zamykać. Pospieszalski to już jeden z ostatnich.
Ostatnich i najlepszych, dorobił się przez lata swojego stylu, stał się człowiekiem instytucją. Miewał wpadki, ale zawsze poruszał ważne tematy. To u niego spierano się o kontrowersyjną reformę edukacji czy przypominano o zagrażającej Polsce katastrofie demograficznej.